Inicjacja

2.1K 123 26
                                    



Nie wiedział jak długo był prowadzony, ani w jakim zmierzali kierunku.
Jedyne uczucie jakie mu towarzyszyło to przekonanie, że oprócz niego i Neville'a w tym korowodzie prowadzone są jeszcze inne, porwane osoby. Czuł co jakiś czas, że obija się o inne ciała milczących towarzyszy, popychany przez oprawców.
Nie bał się. Kimkolwiek by oni nie byli, nie mogli wyrządzić mu większego, psychicznego cierpienia, a ból fizyczny nigdy nie był mu obcy. Jego stara gryfońska natura pragnęła bronić tych, którzy razem z nim zostali uprowadzeni, ale miał coraz większe wrażenie, że jego umysł zostaje opanowany przez czarną mgłę, która uniemożliwia mu odczuwanie empatii.
To chyba nie są Śmierciożercy. Oni nie bawiliby się w żadne podchody, tylko w ramach zemsty, zabijaliby na miejscu. Nie mieli już żadnego Pana, do którego mieliby go sprowadzić na tortury. Albo Harry miał przynajmniej nadzieję, że nie pojawił się żaden nowy samozwaniec, który chce opanować świat. Zabicie czy uprowadzenie Wybrańca, było by pewnie dla próbującego się wybić czarnoksiężnika sporym sukcesem.
Kilka minut później Harry wpadł na idącą przed nim osobę, co oznaczało, że pochód właśnie się zatrzymał. Poczuł, że niewidzialne liny, oplatające wcześniej jego ręce znikają, tak samo jak delikatny ucisk na krtani, który uniemożliwiał mu mówienie. Chwilę później, zamaskowana postać zdjęła mu opaskę z oczu.
- Co tu się do cholery dzieje? - Warknął na wstępie.
Obok niego stała czwórka osób, ubranych w normalne, codzienne stroje. Neville, jakiś dwóch młodszych uczniów oraz ku jego zaskoczeniu Wolfram. Arystokrata nie wyglądał wcale na zdziwionego, lecz uśmiechał się, jakby na coś czekał. Reszta otaczających go osób miała na sobie czarne płaszcze, a ciężkie kaptury skrywały ich twarze w cieniu nocy. Pomieszczenie w jakim się znaleźli przypominało prawdziwy, zapyziały loch. Ściany były pokryte jakimiś dziwnymi, gęstymi roślinami, a w powietrzu dało się wyczuć zapach wilgoci i zgnilizny.
Nikt nie odpowiedział na jego pytanie, a spokój stojących obok niego kolegów, doprowadzał Harry'ego do szału. Zrozumiał już, że nie znajdują się w żadnej groźnej dla życia sytuacji, co przyjął poniekąd z ulgą jak i zawodem. Jednak niewiedza w czym właśnie uczestniczy, doprowadzała go do szaleństwa.

Z tłumu ciemnych postaci wyszła jedna, która stanąwszy na ich przedzie, rozpoczęła swoją przemowę.
- Jesteśmy wybrani spośród tych, którzy nie posiadają sprytu. Mamy wielkie aspiracje i cele, ku którym zamierzamy dążyć. Nie znajdziesz wśród nas przyjaciela, ponieważ nie tacy ludzie są nam potrzebni. Odnajdziesz natomiast ludzi, którzy zdolni są do wielkich czynów, w imię zemsty i miłości. Siłą naszą jest godność i wiara we własne siły. Nie szukamy pomocy, dopóki nie jest ona nam bezwzględnie potrzebna. Mamy swoją dumę i za obrazę naszego ego, potrafimy znienawidzić na całe życie. Jesteśmy dumni z tego kim jesteśmy i jakie są nasze priorytety. Nie damy się zwodzić, uwieść czy zniewolić. To my bierzemy innych w posiadanie. Nie kierujemy się uczuciami, lecz rozumem. Jesteśmy wybrakowaną rodzina, która zna swoją wartość. Własny Dom traktujemy jak świętość, dbając o to, aby nikt nie zdeprawował jego dobrego imienia. Odpowiadamy za własne czyny, nie tylko przez dyrekcją, ale przed samymi sobą oraz współbraćmi. Opiekun naszego Domu jest osobą, której zawdzięczamy wszystko, włącznie z własnym życiem. Gdyby nie on, dzisiaj nie byłoby nas tutaj. Brak szacunku względem niego traktowany jest jak atak na wszystkich współbraci. Jeśli nie zamierzacie przestrzegać naszych zasad - tu zwrócił się do stojących przed nim pięciu chłopców - to najlepiej abyście opuścili mury zamku już teraz. W przeciwnym razie wasze życie zostanie zamienione w piekło, jakiego sobie nawet nie wyobrażacie - przerwał na chwilę. - Czas rozpocząć inicjację.
Harry z otwartymi ustami wpatrywał się w ciemną postać. Już od pierwszych słów, które wypłynęły z ust przywódcy, wiedział z kim ma do czynienia. Nie byłby w stanie pomylić tego głosu z żadnym innym. Nie do końca rozumiał w jakiej właśnie znajduję się sytuacji, ani czym właściwie ma być ta „inicjacja". Z drugiej jednak strony, z jakiegoś niewytłumaczalnego dla niego powodu był pewien, że Draco nie wpakowałby swojego brata w coś, co mogłoby mu w jakikolwiek sposób zaszkodzić. Postanowił czekać. Musiał przyznać, że jest ciekawy tego, co będzie się działo.
Czarne postacie, które wcześniej tworzyły wokół nich półkole, cofnęły się do tyłu. Również przywódca poszedł w ich ślady. Pewnym krokiem przeszedł obok uczniów czekających na inicjację zaszczycając każdego spojrzeniem. A przynajmniej tak się Harry'emu wydawało, ponieważ nie widział jego twarzy, tylko zwróconą w ich stronę głowę zakrytą kapturem. Kiedy mężczyzna przeszedł obok Pottera, Złotemu Chłopcu wydawało się, że usłyszał pewne słowa.
Nie daj się zranić. Brzęczało jak natrętna mucha w jego głowie. Przywódca użył ledwo dosłyszalnego szeptu, tak że nikt oprócz Harry'ego nie byłby w stanie tego usłyszeć. A może jedynie zdawało mu się, że ktoś wypowiedział te słowa. Były one takie nierealne. Dlaczego Draco miałby mnie ostrzegać?
Nie mógł jednak długo nad tym rozmyślać, bo w chwili, gdy wszystkie postacie znalazły się już za ich plecami, na środku pomieszczenia, zaświecił pewien punkt. Nie miał on więcej niż pięć na trzy metry szerokości. Wokół niego znajdowała się poświata, przez którą wydawało się jakby to miejsce płonęło.
- Zdejmijcie swoje buty i podejdźcie do wyjścia, które znajduje się tam - wskazał na ciężkie drzwi, znajdujące się dokładnie na środku ściany, przed którą utworzyła się ta dziwna poświata. Krótkie polecenie, jakie padło z ust przywódcy, ku zdziwieniu Harry'ego wywołało jakby impuls w powietrzu, który zmusił go do zrobienia tego co mu on każe. Czuł, że nie miałby najmniejszego problemu, aby się mu przeciwstawić, ale nie zamierzał tego robić. Jak w transie, wykonał czynność, której oddawali się stojący obok niego koledzy.
Zbliżył się do miejsca przez które mieli przejść i dostrzegł, że jego wcześniejsze wyobrażenie wcale go nie zmyliło. Było ono wokół wyłożone drobnymi, żarzącymi się węgielkami. Jego towarzysze poszli w ślady Harry'ego i również podeszli do świecącej powierzchni. Nie wiedząc czego mogą się spodziewać, wspólnie wkroczyli na chropowatą podłogę, odruchowo zaciskając zęby.
Złoty Chłopiec poczuł ból, który zatrzymał się na jego stopach. Słyszał jak stojący obok niego towarzysze syczą pod wpływem tego uczucia, starając się nie wydawać głośniejszych jęków. Sam również próbował powstrzymać krzyk. Ból nie był tak silny jak Cruciatus, którym niejednokrotnie oberwał, ani nawet porównywalny do ciosów, jakie wymierzał mu Dudley, odnawiając stare, niezagojone wcześniej rany. Nawet cios nożem, który przebił mu mięśnie uda był gorszym dyskomfortem niż to, co odczuwał teraz. Rozogniona podłoga parzyła jego stopy, a każdy kolejny krok, który przybliżał go do wyjścia, powodował przenoszenie się bólu wyżej. Zacisnął zęby i podążył w wyznaczonym kierunku. Jego towarzysze uczynili to samo, choć dwóch młodszych uczniów nie powstrzymywało już naturalnych reakcji na ból, jęcząc głośno.
Wystarczyło mu siedem kroków, by znaleźć się przy drzwiach. Ból jaki odczuwał, był wtedy na poziomie klatki piersiowej, ale w momencie gdy tylko dotknął powierzchni ściany, natychmiast zniknął. Harry zaczerpnął głośno powietrze, zdziwiony nagłą zmianą, jaką odczuwał jego organizm. Popatrzył w lewo i dostrzegł bladą, bardziej niż zwykle twarz Wolframa i niewielkie kropelki potu, które miał na czole. Odwrócił swój wzrok i jego spojrzenie spotkało się z Nevillem. Chłopak również zaciskał mocno zęby, co świadczyło o odczuwalnym jeszcze przed chwilą bólu. Jego twarz zaczęła się odprężać.

Błysk zielonego światła- drarry Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz