ad mare

1.1K 57 53
                                    

Miał dość.
Każdy dzień zlewał się w jedność tworząc szarą masę pełną monotonii, przez co nie zdołał już odróżnić poprzedniego dnia od następnego. Krążył jak głupiec w zamkniętej bańce pełnej nudy, stresu i bezczynności; każdy normalny człowiek w tym tempie albo przeszedłby niekontrolowany wybuch agresji spowodowanej frustracją przez bezczynność, lub poszedłby na łatwiznę i po prostu skoczył z okna.
W jego przypadku jednak było inaczej.
Zamiast utopić się w melancholii przez marazm dnia codziennego, albo chociaż wściec się na samego siebie że nie próbuje nawet zrobić coś w kierunku zerwania kajdan nudy, lenistwa, zabójczej ciszy oraz łez wsiąkających w bawełnianą poszewkę poduszki o czwartej nad ranem, postanowił po prostu z tym żyć.
Bo prawda była taka, że czuł on się w tej duszącej bańce bezpiecznie.
Lubił milczenie, samotność, ostoję w postaci swojego mieszkania, poranne picie herbaty, nałogowe słuchanie muzyki późną nocą - wtedy zapominał o tym, że traci czas, który mógłby przeżyć lepiej, bardziej, szczęśliwiej, inaczej.
Był pewien, że wszyscy już o nim zapomnieli: matka, Cyprian, Fryderyk... Ale kogo on próbował oszukiwać, bo na pewno nie siebie - był na to za inteligentny; jedynie on sam ponosił winę za to, jak skończył.
Pewnego dnia po prostu przestał odpisywać na wiadomości, odbierać telefon aż w końcu przestał dawać jakiekolwiek oznaki życia.
I dobrze.
Może tak powinno być.
Może tak jest lepiej.
Może powinien po prostu zniknąć.
Był już zmęczony.
Zawiedziony samym sobą, swoim życiem.
Nie tak to sobie wyobrażał.
Nie tak to miało wyglądać.
Miało być inaczej.
Miało być lepiej.

***

Jeśli ktoś spytałby go, dlaczego postanowił wczesnym rankiem odebrać telefon pierwszy raz od pięciu niemych miesięcy, mógłby podać tylko przypuszczenia.
1. Był tak złakniony jakiegokolwiek kontaktu z drugim człowiekiem, że nie myślał rozsądnie.
2. Zwykła ludzka ciekawość wywołana imieniem i nazwiskiem dzwoniącego.
3. Dzwoniący nazywał się Adam Mickiewicz.

- Coś mi się zdaje, że pomyliłeś numery - zaczął chłodno Juliusz, nie bawiąc się nawet w jakiekolwiek powitania czy inne bezsensowne uprzejmości.

Odpowiedziała mu chwilowa cisza, wywołana pewnie zdumieniem drugiego mężczyzny nad bezpośredniością rozmówcy, po czym w słuchawce rozległ się niski, ciepły śmiech.
Owy dźwięk wywołał u Słowackiego momentalne zmarszczenie nosa w irytacji i jeszcze większą chęć rozłączenia się w celu powrotu do przerwanej mu czynności, którą było wyjadanie łyżką awokado podczas nadrabiania wszystkich sezonów "Sherlocka".

- Słuchaj no, Mickiewicz; nie mam cholernego pojęcia dlaczego pomyślałeś, że dzwonienie sobie do mnie dla żartów będzie znakomitą rozrywką, ale zapewniam cię, że mam na głowie ważniejsze i ciekawsze rzeczy do roboty niż bycie twoim błaz-

- Specjalnie do ciebie zadzwoniłem, Juliuszu.

Ok, to już nie miało najmniejszego sensu.

- Po cholerę miałbyś do mnie dzwonić z własnej woli, macałeś się z głupim przez ścianę czy co - odparł.

- Słyszałem że nie odbierasz telefonów od nikogo, więc Fryderyk wybłagał mnie, abym zainterweniował - rzekł mężczyzna z nutką kpiny w głosie.

- Och, spierdalaj Mickiewicz, po prostu spierdalaj.

Słuch Adama nie przegapił tego, jak głos młodszego załamał się pod koniec dosadnej wiązanki, co było niepodobne do jego zwykle ciętych ripost.
Czyli najwidoczniej matczyny instynkt tego astmatycznego trzęsiportka miał jakieś podstawy.

- A tak serio, to co się dzieje? Brzmisz jakoś...inaczej. Mniej irytująco niż zwykle.

W odpowiedzi otrzymał jedynie zmęczone westchnięcie.

[Słowackiewicz One-Shots]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz