Słowo wstępu
W tym opowiadaniu występują sceny erotyczne!
Był skałą, a ekscytacja przypływem - przychodziła powoli, zalewała go doszczętnie, a potem wycofywała się, pozostawiając po sobie uczucie oszołomienia. Tak właśnie czuł się Adam dnia ostatecznego, dnia, w którym wszystko miało zostać rozstrzygnięte, a mgliste opary niepewności zniknąć pod wpływem promieni prawdy.
Przygotował się na wszystko, lecz widok ozdrowiałego Juliusza stojącego przed nim w progu mieszkania wyprowadzał z równowagi. Rześki, uśmiechnięty, elegancki, pełen życia, ze zdrowym rumieńcem na policzkach - wyglądał jak sobowtór eterycznej wydmuszki, którą jeszcze niedawno był przez chorobę.
Zerknęli na siebie nieśmiało, jakby poznali się pierwszy raz, całkowicie sobie nieznani - chwila ta miała w sobie wiele niewinnego uroku, przywodzącego na myśl pierwsze nieudolne miłostki w życiu każdego człowieka. Młodzieniec skinął powoli głową na powitanie, a w jego oczach zamigotały bursztynowe iskierki radości.
- Przyszedłeś - powiedział miękko z ukrywaną nutą ulgi jakby wystraszony, że wcześniejsze obietnice były tylko pustosłowiem.
- Przyszedłem.
Weszli bez słowa do środka jakby złożyli śluby milczenia aż do zakończenia recitalu skrzypcowego - Mickiewiczowi się to podobało; miał wtedy wrażenie, jakby ich nowo narodzona więź zyskiwała na sile, a zdawkowe zwroty zostały całkowicie wyplewione z ich słowników. Herbata została pominięta, ponieważ oboje doskonale wiedzieli, dlaczego się tu znajdują. Usiadł więc bez słowa na beżowej, miękkiej kanapie i spojrzał z wyczekiwaniem na młodzieńca, który podniósł skrzypce oparte dotychczas o kominek. Prawdę mówiąc przyszedł tu potrafiąc już określić uczucie, które do niego żywił; bał się tylko wypowiedzieć nazwę na głos - teraz był skłonny to zmienić, a potrzebował jedynie znaku od Słowackiego, jakiegokolwiek.
Spojrzenia, słowa, dotyku...
Boże, ile on by teraz dał, żeby wyczuć pod palcami jego nagą talię...
Nie poznawał samego siebie - miał wrażenie, jakby wszystko dokonało zwrotu o sto osiemdziesiąt stopni, a mianowicie od momentu ich ostatniej rozmowy, gdzie panujące między nimi napięcie można było ciąć nożem. Kto by przypuszczał, że zwykła przysługa dla Krasińskiego postawi go w sytuacji, gdzie będzie niczym naiwny, rozkochany młodzian? Pierwszy raz czuł, że nie ma wszystkiego pod kontrolą, że lada moment może zrobić coś pod wpływem impulsu. Każda następna emocja go zaskakiwała tworząc fantazyjny kalejdoskop myśli, miał mętlik w swojej małej głowie.
Został wyrwany z zamyślenia przez dźwięk skrzypiec, a salon wypełniło coś nieokreślonego; słowa zamiast oddać piękno tego zjawiska tylko nadałyby mu pospolitości. Mógł tylko siedzieć i słuchać. Czas oraz przestrzeń musiały się zagiąć, bo nie minęła ledwie sekunda, a on stał przed młodszym mężczyzną, recital był zakończony, oni zaś tylko spoglądali na siebie. Każdy kalkulował swoje słowa - doświadczenie było tak nierealne, tak ulotne, że nawet pojedyncze mrugnięcie mogłoby spłoszyć magiczną atmosferę tamtej chwili.
Nagle ciemne sarnie oczy błysnęły zdecydowaniem, a Juliusz po prostu wyszeptał z uśmiechem:
- Pocałuj mnie.
Adam nawet się nie zastanawiał, tylko przywarł ustami do tych drugich, różowych, miękkich, delikatnych - bogowie, jak on pragnął je posiąść przez te wszystkie tygodnie niepewności i bezczynności... Działali niczym w amoku, a ich jedynymi przewodniczkami były namiętność oraz pożądanie. Ubrania ustąpiły miejsca nagości, głębokie oddechy stały się płytkie oraz urywane, włosy zostały rozczochrane przez palce błądzące gorączkowo po ich rozpalonych ciałach spragnionych siebie coraz bardziej z każdym pocałunkiem, muśnięciem, jęknięciem.
CZYTASZ
[Słowackiewicz One-Shots]
FanfictionDo ust twych usta przycisnę; powieki Zamykać nie chcę, gdy mię śmierć zamroczy; Niechaj rozkosznie usypiam na wieki, Całując lica, patrząc w twoje oczy. A po dniach wielu czy po latach wielu, Kiedy mi każą mogiłę porzucić, Wspomnisz o twoim sennym p...