Rozdział VII

136 19 57
                                    

Następne dni minęły Aloisowi przesłonięte mgłą gorączkowania i majaków. Nie rejestrował upływu czasu ani osób, które pojawiały się w jego towarzystwie. Niejednokrotnie dręczyły go wizje zmiennych i wspomnienia drogich mu osób w tragicznym kolażu. Jednak w końcu nadszedł tego długo oczekiwany kres.

Oderwany od rzeczywistości Alois szczerze się zdziwił, gdy wreszcie odzyskał przytomność. Przez chwilę miał wrażenie déjà vu, bo znowu kołysał się na boki. Jednak zaskoczyło go, że tym razem to nie zmienny go niósł, a wisiał na barkach dwóch osób. Przesunął rozmazane spojrzenie na bok, poznając w jednym z mężczyzn Griffina. Drugiego natomiast nie mógł skojarzyć.

Weryfikując swój stan zdrowia, dostrzegł znaczącą poprawę. Co prawda klatka piersiowa Aloisa bolała od naciąganych mięśni pleców w czasie noszenia, ale przynajmniej pożegnał się z obawą trwałego uszkodzenia kości. Kończyn też nie dręczyło zmęczenie i zakwasy towarzyszące mu po ucieczce.

Przede wszystkim jednak Alois nie miał zawrotów głowy, oczy nie piekły, a gardło nie wydawało się poranione, jakby przełknął pokruszone szkło. Mężczyźnie doskwierała jedynie ssąca pustka w żołądku, która w świetle licznych niedogodności była błahostką.

Pierwszy raz od dawna czując się na siłach, aby stanąć na własnych nogach, spróbował podnieść jedną. Szarpnięcie za nadgarstek przez, jak pomyślał, żołnierza Alois słusznie odczytał za znak do pozorowania dalszej nieprzytomności.

– Jeśli staniesz, a potem się wywrócisz, to już cię zabiją na amen – szepnął żołnierz niemal niesłyszalnie, poprawiając sobie chwyt. Alois omal nie syknął, gdy chrupnęło mu w barku, lecz wtedy znacząco szarpnął go Griffin z drugiej strony.

– Jak dobrze, że jesteś wśród żywych, Ali – westchnął mag pogodnie, również zachowując ciszę, kiedy mijał ich zmienny.

Bardzo ostrożnie odprowadzali go spojrzeniami. Wilk jednak nawet na nich nie zerknął, gdy przechodził obok. Wręcz unikał ich, jakby byli tłustymi larwami w spróchniałym drewnie – odrażający.

– Zabandażowałem ci dłonie – szepnął po chwili mag, rozglądając się po wszystkich. – I pozbyłem się odłamków. Nikt nie może o tym wiedzieć, więc nie zdejmuj opatrunków.

– Dziękuję – spróbował odpowiedzieć, ale w dawno nie używanym gardle zaświszczało.

Niosący go szybko spojrzeli na pozostałych zmiennych oraz ludzi. Alois czuł się wyjątkowo niekomfortowo w swojej niewiedzy, a zachowanie mężczyzn nie ułatwiało mu akceptacji tego stanu. Gdy nikt z otoczenia nie zareagował, ponownie zaczęli szeptać.

– Pogadacie sobie w wychodku. – skarcił ich żołnierz, rzucając czarnym spojrzeniem pioruny. – To tylko parę godzin marszu. – dodał już łagodniej.

Alois i Griffin posłusznie kiwnęli na to głowami, nie odzywając się więcej.

Musiał być nieprzytomny dłuższy czas, myślał. Na jego twarzy pojawił się krótki zarost podobny do tego u Griffina. Oprócz tego drzewa rosły coraz rzadziej, co skutkowało większą ilością słońca wpadającego przez korony drzew.

Wszyscy maszerowali żwawo. Brunet i jasnowłosy żołnierz utrzymywali tempo, choć byli z kilka kroków za ostatnim człowiekiem z korowodu. Nikt nie mógł się nawet potknąć, jeśli miał nie zakłócić przeprawy leśnym szlakiem. Tak też sztywnym, chwiejnym krokiem wycieńczeni mężczyźni w milczeniu starali się nie narazić zmiennym kolejny dzień.

Żołądek Aloisa burczał straszliwie, gdy słońce zachodziło. Jego światło było zimniejsze niż w ojczyźnie, ale nadal przyjemnie grzało. Obserwacja tej centralnej gwiazdy skutecznie odciągała jego myśli od morzącego go głodu.

Seria Noruk: Syn PółnocyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz