Rozdział XXVII cz.II

64 14 13
                                    

Osada była otoczona murem z bali pnących się wysoko ponad strzechy najwyższych budynków. Wieżyczki, na których stali strażnicy nieznanego gatunku, ledwo wyglądały znad ich zaostrzonej palisady wieńczącej konstrukcję.

– Wiesz, nie będzie tam wielu ludzi – uprzedziła Greenie, przybliżając się do Aloisa. – Mój tata i Petri, młodszy brat, dopiero po zmroku wrócą z pola. Jednak moja mama, babcia i siostry pewnie urządziły nam takie powitanie, jakbym nic przez te tygodnie nie jadła. – Uśmiechnęła się. – Chociaż, patrząc na Ciebie, można tak pomyśleć.

Nawet nie zareagował na tę zaczepkę. Był zbyt przejęty rozglądaniem się po okolicy. Słyszał zmiennych, którzy nadzorowali pracę robotników na mijanych polach, a także ludność dbającą o swoje domostwa. Wielu z osadników o tej porze nadal pracowało, a w samej bramie tłoczyło się kilku jeźdźców eskortujących wozy. Wierzchowców dosiadali oczywiście Ezdeńczycy, ale to ludzie dominowali tłum, jak w ukropie rozładowując, bądź pakując bagaże.

Greenie poprowadziła go do drugiej, znacznie mniejszej bramy. Dziewczyna pogodnie przywitała się ze strażnikiem. Swoją potężną budową wyraźnie się różnił od mieszkańców zamku. Tamci bowiem tylko górowali wzrostem, a zmienny przed nią był górą mięśni i blizn.

Alois z suchością w ustach patrzył jak dziewczyna rozmawia ze zmiennym. Z początku bał się, że go nie wpuści. Kudłacz jednak skojarzył dawną osadniczkę. Mężczyzna nawet się uśmiechnął, gdy zaczął się wypytywać Greenie o jej samopoczucie. Niemniej szybko przestał przestąpywać z nogi na nogę, bo dziewczyna sprężystym krokiem weszła do środka.

Nie zauważył, kiedy zmienny odprowadził go zaciekawionym spojrzeniem. Był zbyt zajęty obserwowaniem Greenie, nie mógł stracić jej z oczu. Stale przyspieszała, aż w końcu rzuciła się szaleńczym pędem. Nie towarzyszył jej w tym, uważnie mijając każdego przechodnia. Dziewczyna, jakby dostała zastrzyk energii, kiedy wróciła po Aloisa i pociągnęła w nieznanym kierunku.

Minęli domek z fasadą wymalowaną makami, przechodząc do coraz bogatszych budynków. Rosły, przybierały żywsze kolory, na ich ścianach pojawiały się okna, ażurowe okiennice z wikliny. Ludzie również prostowali się, jakby obarczeni mniejszym ciężarem niż ich sąsiedzi przy murze.

Najbogaciej było jednak w centrum, gdzie budynki wznoszono z kamienia. Miały też najwięcej lat, bo z pomiędzy budulca i na ich dachach rosły kępki trawy. O zamożności tej dzielnicy świadczyły zaś stoliki wzdłuż uliczek, gdzie spoczywały towary.

Greenie rzuciła przelotnie okiem na malutkie stoisko z metalowymi bransoletkami, spinkami i inną biżuterią. Alois zauważył wiele podobnych stanowisk z bardziej praktycznymi towarami.

Alois zastanawiał się, czy starczy mu sił, aby jeszcze przed zmrokiem wrócić na zamek. Cieszył się wolnością, której ostatnio rzadko doświadczał, ale nie chciał się narażać zmiennym. Z drugiej zaś strony... Był winny Greenie, choć jedno przyjemnie spędzone popołudnie za całą dobroć, jaką mu okazała.

Dziewczyna skierowała się wreszcie najkrótszą drogą ku chatce przy głównej bramie. Uprzedziła Aloisa, że jej rodzina niewiele wie o krajach na północy i się nie rozczarował. Niepotrzebnie – w końcu nie należał do szczególnie rozmownych ludzi.

We wnętrzu pozbawionego okien domostwa przyjęła ich cała stęskniona rodzina Greenie. Został serdecznie powitany i ugoszczony. Z przyjemnością zajął miejsce przy niskim stole pomiędzy żywicielami rodziny, a potem przysłuchiwał się prowadzonej przez nich rozmowie.

Cała izba miała rozmiar jednej komnaty zamkowej. Alois z rozszerzonymi oczami dziwił się, jak tak licznej rodzinie udało się wszystko pomieścić. Dwa łóżka, ława, a nawet szafki i krzesła wydawały się być zminiaturyzowane. Nadal jednak ledwie się poruszał, kiedy zajmował miejsce przy stole zastawionym skromnymi potrawami.

Seria Noruk: Syn PółnocyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz