Rozdział XXXIV

77 13 23
                                    

Numa niechętnie puścił Aloisa. Z wyraźną podejrzliwością obserwował go od czasu balu. Mężczyzna starał się nie dać tego po sobie poznać, ale było mu ciężej z myślą wyznania Greenie wszystkiego aniżeli przebywanie z espisem. Może i jego czujność narzucała Aloisowi szczególną ostrożność, ale mógł chociaż zapracować na jej osłabienie. W przypadku służki... Udawanie nie wchodziło w grę.

Jakkolwiek nie chciał się widzieć z Souvage'em na oczy, tak stajnia pozostawała najlepszym wyjściem z zamku – była najmniej strzeżona. W zasadzie jeśli ktoś nie dosiadał konia, nie brano go na muszkę. Szczególnie w godzinach popołudniowych, kiedy ruch był wzmożony.

Wieczorną porą nie kłębiło się tam dużo służby ani przejezdnych. Nietrudno było się schować za jednym z boksów i czekać, aż dziewczyna przyjdzie na spotkanie. Alois nie mógł jednak długo skrywać się w cieniu. Przeszkodził mu koń, który zaczął mu rzuć kołnierz na plecach; odwrócił się do zwierzęcia. Zwierzę wydawało się mieć wręcz figlarne spojrzenie.

Zdumiony, ostrożnie wyciągnął przed siebie rękę i położył mu dłoń na pysku. Pogłaskał delikatnie, a koń się nie spłoszył ani nie wierzgnął. Kiedy przeszedł swoją dłonią za ucho, zwierzę przymrużyło oczy.

Uśmiechnął się, nie szczędząc pieszczot. Był w stanie założyć się o swoje palce, że inne konie w stajni nie miały tak łagodnego usposobienia i by je odgryzły.

Mężczyzna podskoczył, kiedy usłyszał zza siebie parsknięcie. Koń odsunął się gwałtownie do boksu. Wierzgnął gniewnie, ale akurat Aloisowi nie udzieliła się ta emocja.

– Wybacz... Nie chciałam cię przestraszyć.

Twarz Greenie zdobił uśmiech rozbawienia. Alois w odruchu sięgnął tam, gdzie padał jej wzrok – do kołnierza tuniki. A przynajmniej tam gdzie był jeszcze chwilę wcześniej, zanim koń go zjadł. Kershaw zaśmiał się cicho. Nie przypuszczał, że kiedykolwiek spotka go coś takiego.

– Nic nie szkodzi – odparł lekko, poprawiając resztę odzieży. Dobrze, że kobyła nie dorwała się do innych części garderoby z podobną żarłocznością. Na przykład spodni...

Dziewczyna poprawiła pelerynkę, przerzucając przy tym włosy przez ramię. Nadal kąciki ust trzymała w górze.

Alois zaoferował jej rękę. Na chwilę poczuł niepokój, ale ten wyparował, gdy Greenie przełożyła swoją dłoń i oparła na jego przedramieniu. Może byli w Ezdenie, ale wychodzili jakby właśnie zmierzali do kawiarni albo alejkami w parku. On natomiast wiedział, że ostatni raz...

Nie oglądając się za siebie, zamknął jedynie drzwi do stodoły, aby potem zupełnie oddać się spacerowi. Sycił się tą beztroską, którą miał pożegnać, kiedy tylko zejdą z góry – kiedy nie będzie już zmiennego, który miałby go usłyszeć.

Dziewczyna, o dziwo, nie była skora do zakłócania ciszy. Przyjemna atmosfera towarzyszyła im do czasu, aż cała jesienna panorama zlała się z linią horyzontu. Tym bardziej Alois czuł się skrępowany, próbując się odezwać.

Wiatr szumiał wśród gałęzi. Liście jeszcze szeleściły, ale przebijał się także ostry, skrzypiący dźwięk trących o siebie gałęzi. Nieopodal niebo poruszało się pod wpływem ptaków, które zbierały się w olbrzymie klucze.

Greenie zachwiała się. Alois uchronił ją przed upadkiem, kiedy jakieś gałęzie opadły na drogę. Dziewczyna prędko poprawiła sukienkę.

– No żesz ty... – warczała pod nosem, przeklinając kawałek drewna, który wpadł jej pod nogi. – Jeszcze tego tylko brakowało. Dobrze, że przynajmniej mnie złapałeś – zwróciła się do Aloisa, zerkając na niego w półmroku.

Seria Noruk: Syn PółnocyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz