Rozdział XIV

69 15 27
                                    

Zmienny pogrążył się niebawem we śnie. Nie zaprzątając sobie już głowy człowiekiem, wyciągnął nogi na kanapie. Choć Alois chętnie poszedłby w jego ślady, nie pozwalały mu na to warknięcia Ezdeńczyka, które przyprawiały go o zawał serca. Tak też mężczyźnie nie pozostawało nic prócz siedzenia w bezruchu.

Nie myślał, że tak prędko zmieni właściciela. Nie powinno mu to robić różnicy, a jednak skrycie cieszył się, że to nie u swojego kupca miał być na służbie. Ta iskra szaleństwa czyniła go bowiem nieprzewidywalnym i przez to nawet bardziej niebezpiecznym, jakby nie chował swoich potwornych atrybutów. Alois zdawał sobie jednak sprawę, że ulga była zbyt nonsensownym odczuciem. Zwłaszcza, jeśli syn zmiennego by się w niego wdał...

Wiele godzin musiał znosić przesuwanie się krajobrazów za oknem. Kiedy szedł pieszo, nie miał sił przywiązywać do pokonanych odległości takiej wagi. Natomiast z okna karocy nic nie odwracało uwagi od tego, jak oddalał się od rodzimej Północy.

Czasami przeszło mu przez myśl pytanie, czy front kiedykolwiek przekraczał Rzekę na południe. Kiedyś przelewano krew w imię Boga bądź Bogini, nowego terytorium lub po prostu, aby nie dać o sobie zapomnieć. Obecnie przypominało to Aloisowi raczej polowanie. Zwłaszcza po tym, jak widział tylu jeńców porwanych prosto z frontu i to zapewne w czasie odwrotu. Ciekawe, że władze nie myślały wspomnieć o tym w mediach.

Alois nie wiedział, jaką część podróży przebył nieprzytomny, ale dłużyło mu się niemiłosiernie. Na ironię, prawda? Oprócz jednak krótkich pobudek na rozprostowanie nóg, kierowała nim również chęć zapoznania się z warunkami, w jakich miał funkcjonować, aby potem opracować plan działań.

Kiedy nastała noc, nawet nie mógł umilać sobie podróży pięknymi widokami. Przesłonięte chmurami niebo szczelnie odcinało świat od światła gwiazd i księżyca, pogrążając go w nieprzeniknionych ciemnościach. Alois podejrzewał, że nawet zmienni musieliby wysilić swoje oczy, aby się odnaleźć.

Tak też Kershaw nie mógł przeoczyć, kiedy pośród czerni zaczęły migotać drobne, żółtawe punkty. Alois przysunął się bliżej do ścianki powozu. Pomimo ostrożności na jaką się silił, nie mógł zapanować nad zesztywniałymi stawami, które radośnie strzyknęły mu w zarówno w nogach jak i plecach. Krzywiąc się na ten dźwięk, prędko zerknął na zmiennego – nadal był we władaniu nocnych mar.

Wrócił wzrokiem do, jak się okazało, ścieżki wyznaczonej latarniami. Pachniały ziołami o przyjemnym, słodkim zapachu. Bynajmniej nie tymi z ciemnicy. Prowadziły ku otwartym przestrzeniom, wnioskując po wietrze, który poruszał językami ognia. Niebawem jednak linia żółtych światełek urwała się.

Na jej miejsce stanęły już znacznie jaśniejsze przestrzenie o charakterystycznie zaostrzonych, ażurowych wierzchołkach. Na skórze mężczyzny pojawiła się gęsia skórka, kiedy przybrały postać okien, a w przemykających cieniach zaczął poznawać Ezdeńczyków.

A więc dotarłem na miejsce – pomyślał Alois, kiedy powóz przystanął u stóp pnącej się ku zamczysku drogi.

Alois uważnie śledził poczynania woźnicy. Stosunkowo niski mężczyzna o wiewiórczych uszach i bródce w szpic kłócił się półszeptem ze strażnikami o przejazd. Ubrani w mosiężne kolczugi wydawali się nawet skłonni go przepuścić, gdyby tylko nie dostrzegli podglądającego ich człowieka.

Jeden z dwójki odźwiernych, nie bacząc na trzęsące się nerwowo uszy woźnicy, doskoczył do powozu. W jednym zamaszystym ruchu otworzył drzwi, mając pełen dostęp do pasażerów. Kabina zatelepała się na osiach.

Aloisa zmroziło, a szum krwi przepływającej przez uszy zaczął wybijać się ponad piskliwe modły wiewiórczego zmiennego. Mrużąc oczy nie mógłby nawet podnieść ręki, gdyby Ezdeńczyk postanowił go wywlec na zewnątrz. A może to on jest jego synem? – pomyślał Alois, kiedy żółtawe kły strażnika błysnęły w ciemnościach.

Seria Noruk: Syn PółnocyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz