Rozdział XLII

67 12 40
                                    

Słońce grało na srebrzystych dachach miasta. Było to dostrzegalne nawet z dystansu, którego pokonanie zabrałoby kilka godzin. Powietrze przesycała wilgoć, a wokół krążyły ptaki, które nic sobie nie robiły z nadciągającej zimy. Las rzedł z każdym przemierzonym metrem, dając obraz na strumienie wypływające z pobliskiego wzgórza.

Trudno było znaleźć skrawek suchego lądu, gdzie wędrowcy mogliby bezpiecznie rozłożyć obóz, nie narażając dobytku na kontakt z wodą. Ten obowiązek spoczywał na barkach Dariona. Jednak Alois musiał liczyć się z tym, że gdyby sługa Ryudn popełnił błąd, to na niego spadłaby odpowiedzialność. Pomimo stosunkowo wczesnej pory wszyscy – których głos się liczył – byli zgodni co do tego, żeby wstrzymać się ze zjechaniem do miasta do następnego poranka. Być może Bóg nie opuścił Aloisa.

Numa przyglądał się temu, jak Darion wąchał powietrze i uciskał podłoże nogą. Włochata bestia patrzyła na człowieka, który węszył jak zwierze – byłby z tego całkiem dobry rysunek satyryczny.

Alois natomiast trzymał swojego konia, espisa i jego towarzysza za wodze. Czasami usiłował pogłaskać je po pyskach. Tylko dotychczasowy wierzchowiec mu na to pozwalał. Dobrze, że okazał się ostatecznie na tyle mądry, aby nie robić swojemu marnemu jeźdźcy kłopotów. I tak ledwo stał przez ból w stawach.

Alois przyjrzał się łaciatemu ogierowi, który przynależał do Dariona. Zarzucony miał tylko niewielki tobołek. Zadbał nad ranem o to, aby go nie obciążać. Nie wynikało to bynajmniej z troski o uparte stworzenie. Przez to jednak to jego klacz dźwigała większą część dobytku espisa. Co za tym szło, Numie to było "w to mi graj", bo ilekroć czegoś potrzebował, miał od razu powód wszcząć jakąś pogawędkę z nim. Człowiek nie wiedział już czy wolał pełną napięcia ciszę, czy tą bezmyślną paplaninę espisa.

Strażnicy jednak nie kwestionowali jego przydatności. Nawet Darion tego nie robił. Alois może i był człowiekiem, ale Numa darzył go zaufaniem, co stanowiło dla niego zarazem wyróżnienie jak też ochronkę, gdyby ktoś chciał mu przypomnieć miejsce ludzi.

Darion tak, dlatego wyznaczywszy skwerek, skierował się w stronę koni.

– Tu rozbijemy obozowisko – poinformował współtowarzyszy w ludzkiej mowie.

Od razu podszedł do Aloisa jakiś zmienny. Zanim sięgnął po bagaże, poczekał aż ten wyrazi swoją zgodę. Mężczyzna nie mógł się sprzeciwić tak czy inaczej, zatem kiwnięciem głowy zezwolił strażnikowi na zdjęcie bagaży i zaprowadzenie jego kasztanki w stosowne miejsce.

Darion natomiast gestem dłoni zakazał odprowadzania jego wierzchowca gdziekolwiek.

– To akurat moja kwestia! – przypomniał Numa z uśmiechem, powoli odwracając się ku swojemu słudze.

Zmarszczył brwi, dostrzegając, jak inny strażnik czaił się w pobliżu dobytku panicza. Czym prędzej mu nakazał:

– Co ty robisz? Zostaw to człowiekowi.

Alois omiótł spojrzeniem Dariona, nawet nie zawracając sobie głowy odprawionym strażnikiem.

Sługa Ryudn westchnął cicho. Z jakiegoś powodu nie chciał zignorować obecności Aloisa tak jak Numa. Kiedy mogłoby się wydawać, że nikt wszyscy są zbyt zajęci swoimi sprawami, Darion zawsze poświęcał mu nieco swojej uwagi.

Alois przeszedł do swojego konia, zdejmując pojedynczy pakunek. Potem zaś odwrócił się na pięcie i zbliżył do stanowiska, gdzie pozostali towarzysze panicza rozkładali obszerny namiot.

W tobołku znajdowały się dwa pledy. Pośpiesznie rozsznurował go, odkładając swój nieco dalej od tego należnego espisowi, który później ktoś miał umieścić w cadris.

Seria Noruk: Syn PółnocyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz