Dzień meczu w Hogwarcie zawsze był wielkim dniem. Każdy z uczniów miał przy sobie jakiś atrybut symbolizujący drużynę, której kibicował. Każdy, oprócz Amelii rozerwanej między dwoma wrogimi obozami.
Dziwny miłości traf się na mnie iści, że muszę kochać podmiot nienawiści.
Wczorajszej nocy nie zmrużyła oka. Wciąż borykała się z dylematem. Serce mówiło jedno, a rozum podpowiadał drugie. Trzeźwe myślenie to nie był jej atut, od tego była Walburga, która przychodziła z dobrą radą przy każdej trudnej decyzji. Tym razem była zdana na siebie. Kolejnym zapalnikiem były słowa Toma jakże szczere do bólu. Kogo jak kogo, ale Riddla Amelia dążyła ogromnym szacunkiem. Uważała, że wiedzą i umiejętnościami przerasta ich wszystkich.
Trybuny powoli zapełniły się, a drużyny przygotowywały się w szatni do starcia. Benjamin stanął na ławce, zapewne po to, aby być lepiej zauważalnym. Bez potrzeby, ponieważ był najwyższy z całej drużyny. Wyciągnął z kieszeni kartkę i zaczął z niej czytać.
- Drużyno, w was cała nadzieja. To pierwszy mecz w nowym składzie. Musimy rozpocząć ten sezon...
- Żartujesz sobie? - wyśmiała go Anastazja.
- Musi być jakaś dobra przemowa przed meczem! - wyjaśnił tupiąc przy tym nogą.
- Nie chce być niemiła, ale następnym razem zostaw to komuś innemu - przewróciła wymownie oczami mając ręce skrzyżowane na piersi.
- Zwyczajnie nie dajmy dupy - podsumował Mulciber znudzonym głosem, po czym ziewnął.
- Skradliście mi show - jęknął Lestrange - Na boisko!
Drużyna jak jeden mąż i żona sięgnęła po miotły i wkroczyła na pole boiska.
- Bez żadnych nieczystych zagrań - ostrzegł sędzia, następnie dał sygnał do startu.
Obie drużyny wzbiły się w powietrze, a piłki poszły w ruch. Aiden wzbił się o wiele wyżej, niż rozgrywały się główne akcje, ponieważ w ten sposób łatwiej było mu dostrzec złotego znicza. Obserwował przestrzeń z nadzieją, że ujrzy jakiś błysk. Od czasu do czasu mimowolnie oglądał toczącą się grę, tracąc skupienie. Zdawał sobie sprawę, że jego rola jest kluczową i to właśnie od niego zależy ostateczny wynik meczu.
Poniżej latały tłuczki i kafel. Przeciwnicy byli wymijani bokiem, dołem i górą. Na pierwszy rzut oka było widać, że gryfona mają ściśle ustaloną taktykę. Ślizgoni zaś zdecydowali iść na żywioł. Nie liczyli na tak spektakularny wynik, jak z Hufflepuffem w poprzednim roku. Tym razem pokładali nadzieję w szukającym.
Z każdym kolejnym golem widownia wrzała. Niestety, większą ilość razy wiwatował po tej czerwono-złotej stronie.
Zdeterminowana Anastazja nie miała zamiaru tak łatwo oddać zwycięstwa. Serce biło jej mocniej, a głowa pulsowała. Adrenalina aż z niej parowała. Popędziła na sam skraj boiska, blisko jednej z wież. Miała na celu wbić się między podania gryfonów. W głowie ten plan brzmiał świetnie. Właściwie, to było najlepsze, co udało jej się wymyślić w tak krótkim czasie. Najlepszą obroną jest atak! Była naprawdę blisko ściany wierzy. Wyciągnęła rękę, aby złapać lecącą piłkę, a wtedy o coś zahaczyła. Poczuła okropny ból w nadgarstku. Jej bransoletka niefortunnie zahaczyła o wystający pręt. Miotła wyślizgnęła się spod dziewczyny i poleciała w swoją stronę. Czy te pręty zostały wzmocnione za pomocą magii?! Anastazja wisiała teraz bezwładnie na bransoletce zahaczonej o pręt. Oprócz ogromnego bólu i ściekającej krwi, jej umysł zaprzątała jedna myśl. Dlaczego tak delikatna bransoletka jeszcze się nie rozerwała? Pręt mógłby wytrzymać pięćdziesiąt kilogramów, ale nie zwykła, srebrna bransoletka. To już drugi raz, gdy bransoletka płatała jej figle. Czyżby Tom nałożył na nią klątwę niezniszczalności? Zawieszka w kształcie węża migotała zielonymi kamykami, jakby kpiła z beznadziejnego położenia właścicielki. Wisiała dobre dwadzieścia metrów nad ziemią. Na prawdę, nie chciała stąd spaść. Na widowni rozległy się szmery, a kapitan zażądał przerwy.
- Spokojnie, spróbuj się puścić, rzucę na ciebie zaklęcie zabezpieczające - krzyczał sędzia.
Anastazja niechętnie wykonała polecenie. Nie mogła ruszyć uwięzioną ręką, zbyt ją bolała. Rozbujała się i odepchnęła nogą od wieży, niestety bezskutecznie. Powtórzyła czynność, tym razem starając się ruszyć ręką, aż wreszcie się udało. Spadała plecami w dół ciemi czując, jak włosy wchodzą jej do ust. Przez moment straciła pewność, czy na pewno rzucono na nią zaklęcie zabezpieczające. Jej wątpliwości zostały rozwiane, gdy zawisła bezwładnie kilkanaście centymetrów nad ziemią, a po chwili zaklęcie przestało działać i znalazła się na posadce. Upadek z kilkunastu centymetrów był zdecydowanie mniej bolesnyy niż upadek z dwudziestu metrów. Widziała sylwetkę Benjamina szybującego w jej stronę.
- Bardzo cię boli? Możesz dalej grać? - zapytał, gdy jego stopy dotknęły ziemi.
Anastazja złapała się za rękę, która drżała pod wpływem bólu.
- Gdzie moja miotła? - zapytała wciąż leżąc na piasku.
- Nie dasz rady grać tylko jedną ręką, jeszcze spadniesz z miotły! - odparł Aiden, który wylądował z drugiej strony dziewczyny.
- Nie mówię, że będę grać. Pytam tylko, gdzie jest moja miotła. Doskonale wiem, że granie w takim stanie byłoby skrajnie nieodpowiedzialne - prychnęła.
- Dobrze, spokojnie. Zaprowadzę cię do skrzydła szpitalnego - powiedział Aiden, a następnie pomógł dziewczynie wstać.
- Nie ma mowy. Kontynuujemy mecz bez Anastazji, ale ty, Rosier, wracasz na boisko. Raz, dwa!
Aiden niechętnie odbił się od posadzki i wzbił się ponownie w powietrze.
- Dobrze, gdybyś natychmiast poszła opatrzyć - poradził Benjamin wskazując na zranioną rękę ścigającej.
- Powodzenia w dalszej rozgrywce - rzuciła na odchodne.
Czuła się okropnie. Nie z powodu bólu, lecz z powodu, że znów osłabiła drużynę swoją kontuzją.
Tom z trybun obserwował poczynania Anastazji. Głęboko zastanawiał się, czy domyśliła się czegoś na temat bransoletki. Postanowił to sprawdzić, odprowadzając ją do skrzydła szpitalnego. Zasygnalizował Nathanielowi, gdzie się wybiera, następnie zaczął przeciskać się między rzędami siedzeń do schodów.
- Czekaj! - krzyknął, gdy prawie dogonił Anastazję. Wyglądała, jakby nie zdawała sobie sprawy, że przez jakiś czas szedł za nią - Wszystko w porządku?
- Tommy! No cóż, mogło być gorzej - odparła, gdy chłopak położył dłonie na jej ramionach.
- Bardzo cię boli? - Riddle był mistrzem w udawaniu troski. Robił to także w tym momencie.
- Trochę, ale zaraz przestanie. Pielęgniarka da mi jakieś ziółka - uśmiechnęła się ponuro.
- Odprowadzę cię, dobrze? - objął ją jedną ręką w talii tak delikatnie, jakby była ze szkła.
Dziewczyna przytaknęła ruchem głowy, po czym pomaszerowali wspólnie do skrzydła szpitalnego. Rozweselił ją fakt, że nie musi iść tam całkiem sama. Potrzebowała wsparcia i towarzystwa. Co prawda Tom zapewniał tylko to drugie, ale lepsze to niż nic.
Dawno nie spacerowali tak razem, całkiem sami. Właściwie, czy oni kiedykolwiek byli na prawdziwej randce? Anastazja mimo bólu nadgarstka czuła swego rodzaju komfort fizyczny za sprawą czułego dotyku chłopaka. Wciąż jednak nurtowała ją jedna sprawa dotyczącą Riddla. Korzystając z okazji postanowiła ją rozwiązać.
- Przestańmy bawić się w kotka i myszkę - zaczęła prosto z mostu - Tommy, powiedz mi, co jest grane z tą bransoletką.
- Skonkretyzuj - powiedział unosząc brwi.
- Wygląda na niezwykle kruchą i delikatną, jakby wystarczyło jedno szarpnięcie, aby ją rozerwać. Tymczasem ona nawet się nie naderwała, a do tego odbija wszystkie zaklęcia...
- Miotałaś w nią zaklęciami? - rzucił chłodno.
- Raz. Wtedy, kiedy zerwaliśmy, ale to nieważne. Powiedz mi, to jakiś urok?
- Od rzucania uroków to ty jesteś ekspertką - w jego głosie można było wyczuć ironię - Nie powiem ci. Uznajmy, że to będzie dla ciebie zagadka. Jesteś bystra, na pewno szybko ją rozwiążesz. Podpowiem ci jedynie, że to nie żaden urok.
- Nie możesz byś bardziej bezpośredni?
- Nie. Wtedy nie byłoby zabawy.
Posłał jej łobuziarski uśmiech. Resztę drogi spędzili w milczeniu ciesząc cię swoją obecnością.
CZYTASZ
Sukkub [T.M.R] 🔞
FanfictionCo łączy węża i sukkuba? 𝗣𝗼𝗸𝘂𝘀𝗮 To miała być grzeczna książka, a wyszło ja zwykle. Uwaga! Zawiera: 🌿🐁🥂🔞 Żadne z nich tego nie planowało. To po prostu się stało, tak jakby los nagle rzucił ich w siebie. Osobliwa ścigająca oraz błyskotliwy p...