Słońce powoli niknęło w oceanie barwiąc świat na przyjemny odcień purpury. Fale rozbijały się o brzeg a wciąż ciepły piasek przyjemnie grzał stopy. Magnus miał wrażenie, że właśnie znalazł się w raju. Z tym że jego raj nie obejmował tych wszystkich cudów natury. W ogóle nie tyczył się świata wokół. Był za to skupiony na jednej konkretnej osobie. Alexandrze Gideonie Lightwoodzie.
- Ładnie tu – stwierdził Alec i zaczął wchodzić do wody.
Magnus nie odpowiedział. Był zbyt zajęty patrzeniem jak umięśnione, blade łydki nikną w oceanie.
Kiedy woda sięgała mu już do kolan Alec przystanął nie chcąc zamoczyć spodenek. Za to Magnus nie miałby nic przeciwko gdyby tak się stało. Jego myśli już krążyły wokół tego, jak mokry materiał mógłby opinać kształtne pośladki ochroniarza.
- Idziesz? – Mężczyzna odwrócił się w jego stronę a Magnus na moment zapomniał, jak się oddycha. Oraz, że w ogóle trzeba to robić. Nagle ta czynność wydała mu się zbyt prozaiczna, by wykonywać ją w towarzystwie tak obłędnego cudu, jaki miał przed oczami. Wiedział, że Alec bez koszulki będzie widokiem, który wstrząśnie jego światem. Ale nigdy nie pomyślał, że on ten świat zniszczy, zrówna z ziemią. Pozostawi po sobie zgliszcza, z których nic już nie uda się zbudować. Nigdy. Magnus zrozumiał, że od tego momentu, już zawsze, każdego napotkanego mężczyznę będzie porównywał do Alexandra. I żaden, nigdy, mu nie dorówna. Bo Alec był perfekcyjnie doskonały. Jego mięśnie brzucha mogły stanowić natchnienie dla całej rzeszy malarzy, rzeźbiarzy, poetów i fotografów na całym świecie. I dałby sobie rękę uciąć, że nie zawsze byłyby to grzeczne dzieła. Grzeszne, już jak najbardziej. On sam, na ten przykład, właśnie zmagał się z całą masą, bądźmy szczerzy, sprośnych, wizji tego, co mógłby zrobić z tak pięknym ciałem, gdyby tylko Alec mu pozwolił.
- Magnus! Idziesz?! – powtórzył Alexander.
W odpowiedzi pokręcił głową. Nie było szans, żeby rozebrał się teraz przed Alekiem. Aż tak nisko nie upadł.
Mężczyzna wzruszył ramionami, najwidoczniej nie rozumiejąc jego decyzji i wrócił do oglądania zachodu słońca. Gołym okiem było widać, że opuściła go przynajmniej część napięcia, jakie czuł jeszcze w Nowym Jorku i które towarzyszyło mu przez cały lot a także proces lądowania i kwaterowania w hotelu. Dopiero teraz przestał nerwowo strzelać oczami na boki i co jakiś czas oglądać się przez ramię, jakby za każdą palmą czaiło się niebezpieczeństwo. Zdaniem Magnusa to podchodziło już pod paranoję. Albo zbyt długie przebywanie w jednym pomieszczeniu z Raphaelem. Bo tak naprawdę, tylko Santiago wierzył, że ktokolwiek im groził, pokusiłby się o lot za ocean.
Magnus wsłuchał się w siebie i ze zdziwieniem odkrył, że on sam nie czuł żadnej różnicy. Napięcie z niego nie opadło, bo... zwyczajnie go tam nie było. Czyżby tak mocno zawierzył Alecowi? A może, najzwyczajniej w świecie, był idiotą, który za nic miał własne życie?
Zostali na plaży aż słońce całkowicie schowało się w oceanie i zrobiło się ciemno. Dopiero wtedy Alec wyszedł z wody. Magnus, który zdołał się już nieco oswoić z czystą perfekcją, jaką były mięśnie brzucha mężczyzny, spojrzał mu w oczy. I chyba pierwszy raz zobaczył w nich taką radość. Alec bardziej przypominał teraz dziecko niż dorosłego mężczyznę. Nagle Magnus zapragnął zobaczyć zdjęcia Alexandra z dzieciństwa. Sam nie wiedział, skąd mu się to wzięło, po prostu odczuł taką potrzebę. Ciekawe czy Clary ma dostęp do rodzinnych archiwów Lightwoodów? I czy, za odpowiednią opłatą, dałaby się namówić na współudział w zbrodni?
- Dla takiego widoku, warto było pomęczyć się w samolocie – stwierdził Alec przeczesując włosy. Na których ten zabieg nie zrobił żadnego wrażenia. Nadal wyglądały, jak królicze gniazdo.
CZYTASZ
Utracona niewinność
FanficPewnego dnia, do biura agencji ochrony Shadowhunters, przychodzi znany producent filmów dla dorosłych - Raphael Santiago - z dość niecodziennym zleceniem. Dwójka jego aktorów: Magnus Bane i Camille Berlcourt, jest w niebezpieczeństwie. Ktoś grozi im...