Wina czipa, część 2/2

263 14 13
                                    

Cisza.

Poczucie bezpieczeństwa, spokoju oraz dziwnej lekkości na duszy.

To wszystko go otaczało.

A gdzie był? Nie wiedział.

Leżał na czymś twardym. Przyjemny chłód łaskotał go w tył głowy. Jakoś dawało mu to błogi stan pewności, że wszystko jest już dobrze.

Jednak czy cokolwiek mogło być źle w miejscu, w którym teraz był?

Złociste słońce oświetlające bezchmurne niebo gdzieś po środku łąki, z lśniącą trawą ozdobioną świeżą rosą. Po jego prawej stronie stał las, którego pierwszy szereg drzew tworzył barierę dla oczu obcych osób odsłaniając dla nich tylko czający się w lesie cień i ukrywając za płaszczem ciemności, mrok, chłód i pobudzenie do życia zwierzęcych instynktów. Na lewo rozciągał się przyjemniejszy dla ducha widok. Bezkresna łąka, mieniąca się wysoka trawa i szczęśliwie rosnące wszelkiego rodzaju kwiaty. Promienie gwiazdy było ciepłe. Koiło u mężczyzny wszystkie zmartwienia, usypiały smutki, budziły na jego twarzy przyjemne uczucie - znane mu wcześniej już nie raz, nie dwa, jednak tym razem wydawało się ono mniej realne. Tak jakby to uczucie spokoju jaki czuł było tylko fikcją.

Czuł zdrętwienie obu nóg, a może i też całego ciała, ale mimo to leżał dalej w bezruchu. Było mu nad wyraz wygodnie mimo, że ziemia nie była przecież najbardziej komfortowym miejscem. Czuł się jednak bezpieczny w tym spokojnym miejscu. Było zero droidów, zero niebezpieczeństw czy też zero jego ulubionych, lecz tez bardzo niebezpiecznych wybuchów - te wszystkie braki sprawiały, że po raz pierwszy czuł spokój. Taki najprawdziwszy spokój, którego nie mógł opisać żadnymi słowami. I mogło by mu się wydawać, że brakuje mu tylko jednego do pełni szczęścia, lecz wtedy ten brak się odezwał łagodnym, dziecięcym głosem.

- Pięknie tu, prawda?

Uniósł swe ciało w jednej chwili do siadu. Wdech zamarł mu w piersiach nagle spoglądając na własne ręce tak jakby nie należały do niego. Zacisnął je mocno, tak że niemal rozrywał sobie żyły od środka. Straszliwy obraz mignął mu przez głowę, ale zniknął tak szybko jak się pojawił, gdy mężczyzna tylko ujrzał tuż za sobą Omegę.

Oba kąciki jej ust uniosły się powiększając uśmiech szczerszy niż najprawdziwsza prawda, niewinniejszy niż nowo co narodzone stworzonko i budzący spokój w umyśle miłośnika eksplozji niż majestatyczne otaczające go otoczenie. Tylko uśmiech tej małej dziewczynki mógł tak działać i rozczulać go za każdym razem ilekroć go widzi.

Odbiegła wzrokiem na łąkę splatając ze sobą dłonie przy brzuchu. Przechyliła głowę wpatrzona bez pamięci w ciągnący się krajobraz przed nią. Była spokojna i pełna życia nawet teraz gdy tylko stała. Gdyby tylko ktoś ich zaatakował Omega jako pierwsza by zareagowała. Jednak nikt ich nie atakował. Byli bezpieczni. Oni, a w szczególności ona była bezpieczna.

- Tak. He...masz rację. - spojrzał po łące. W tej też chwili nieznany mu owad przeleciał tuż obok jego ucha, a po chwili okrążył on blondynkę i wrócił do rosłego mężczyzny siadając mu na głowie, jakby myląc jego bliznę z ulubioną rośliną tego owada. Hehe, zaśmiał się pod nosem na tą myśl. Bzyczenie reszty owadów oraz melodie jakie pozostałe malutkie stworzonka śpiewały swoimi głosami otaczały go, a on cieszył się, że był w stanie ich posłuchać. Mógł to robić godzinami, siedzieć i słuchać odgłosów natury z Omegą u boku - Jest tu pięknie.

Dad Batch [Star Wars: Bad Batch]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz