#32 - Cheer and Loafing in Las Vegas

507 8 8
                                    


Wreszcie po kilkunastu godzinach lotu znaleźliśmy się na ziemi, a dokładniej w Las Vegas. Mieście najbardziej zaludnionym w amerykańskim stanie Nevada, znanym ze swoich drogich i luksusowych kasyn, hoteli, restauracji i innych grzesznych rzeczy.

Byłam ubrana w czarne legginsy z białymi lampasami i małymi znaczkami Strikas przy kostkach oraz białą bluzkę na ramiączkach. Natomiast włosy związałam w kitka, a rzęsy pociągnęłam tuszem do rzęs.

Shaker natomiast był ubrany w klubowy dres i bezrękawnik, dopełniony pasującymi trampkami. Przez dosyć długi czas starałam się go do tego mówić, gdy on uparcie protestował. 

Powoli wyszliśmy z prywatnego samolotu, schodząc po jego białych schodach. Od razu uderzyło w nas gorąco i skwar, ale w mniejszym stopniu niż myśleliśmy na początku. Zaczęliśmy iść w kierunku drugiego Strikajet'u, stojącego nieopodal. Momentalnie szerzej się uśmiechnęłam, kiedy dojrzałam wychodzącą z niego drużynę. 


- Dalej, dalej... Śmiało... Okej~ Hej! Hej! Ostrożnie! - momentalnie mój wzrok przykuł pilot wypychający stos walizek, ustawionych na wózku bagażowym, z kabiny pasażerskiej i kierującego go El matadora. Przelotnie spojrzałam na swojego chłopaka, który również patrzył na mnie z miną pod tytułem: „On nigdy się nie zmieni..." 

- El matadorze, Stary... Spędzamy tu tylko trzy dni. 

- Nie przesadzasz? Po co Ci te wszystkie torby. - spytałam zaciekawiona, przy okazji posyłając kolegom z drużyny miły uśmieszek. 

- ...Na sprzęt, na dresy, na piżamy, na kosmetyki, na suszarki, na kapcie i na zapasową torbę. - zamrugał parę razy, następnie zaczynając wymieniać wnętrze swoich wszystkich toreb z akcentem, którego pożałowały profesjonalny prowadzący telewizyjny. 

- Chwila, nasz nawet torbę...na zapasową torbę? - uciął jego wypowiedź mój partyzan, gdy stawał obok mnie.

- Eee... A ty nie? - zapytał wyraźnie zdziwiony Matador.

- Pfft... - Shaker jedynie prychnął w odpowiedzi, odwracając się w stronę podchodzących do nas pracowników ubranych w złoto-czekoladowe uniformy. 

- Witajcie serdecznie Supa Strikas! Życzę Wam udanego pobytu w naszym wspaniałym mieście! - zawołał jeden z pracowników, miło się uśmiechając. 

- Dzięki, na pewno nam się spodoba.

- Tak, zwłaszcza kiedy złoimy skórę Kosmosom! - wtrącił rozweselony Joe, wieszając się na barkach Rasty i Shakera. Cicho zachichotałam, widząc, że Shaker jak zwykle przewraca na to oczami z uśmieszkiem pod nosem. 

- Tak, tak... Zgadza się mon.../ Taa... Masz rację... 


W tym czasie wąsaty mężczyzna pstryknął palcami, dając swoim podwładnym polecenie do odebrania naszego bagażu. Dwójka mężczyzn podeszła do wózka z bagażami El matadora, łapiąc jego platformę z obydwu stron. Jednak walizki okazały się o wiele cięższe niż myślałam, wnioskując po reakcji personelu. 


- Chwila państwo Mokena... - spojrzałam z powrotem na mężczyznę, który był czymś wyraźnie zakłopotany. Już samo to, że nazwał nas państwem Mokena  wydało mi się z lekka niecodzienne. - Gdzie reszta waszego bagażu? - zapytał, patrząc na torbę, przerzuconą przez ramię Shakera i moją niewielką torebkę na ramieniu. 

- Mamy tylko to. - odpowiedzieliśmy jednocześnie, uśmiechając się gdy zdaliśmy sobie z tego sprawę. W jednej sekundzie doszły do nas zszokowane wdechy będących za nami pracowników. 

„Anioł ze złamanym sercem || Supa Strikas fanfic ||"Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz