Rozdział 5

628 33 1
                                    

Emilii





     Oczy Nathana wpatrują się we mnie z każdą sekundą intensywniej. Myśli w mojej głowie o tym co nas czeka, kłębią się jak dym w pożarze, a mi nadal brak słowa. Słowa, które musi zakończyć to co teraz we mnie siedzi.

- Tak biorę – mówię tak cicho, że sama ledwo to słyszę. Jednak to szok, szok, że to powiedziałam.

     Ksiądz coś mówi, ale nie trafiają do mnie jego słowa, bo szok nadal we mnie jest i usilnie staram się włożyć obrączkę na palec Nathana. W końcu się to udaje i gdy mój wzrok się unosi, Nathan mocno wbija się swoimi ustami w moje, czym mnie zaskakuje.

    W głowie mam tylko szum oklasków, co mnie coraz bardziej przeraża.

    Cholera zrobiłam to.

    Zgodziłam się na związek z facetem, który ma w garści całe miasto.

    Stałam się jednością z Nathanem, tak jak mówił.

   Teraz tylko śmierć może nas rozdzielić.

- Uśmiechnij się Mio, to nie pogrzeb – tak, tylko czego się tak właśnie czuję?

    Ubieram jednak uśmiech, który właściwie nie wiedzieć dlaczego udaje. Powinnam się cieszyć, w końcu to marzenie każdej kobiety. Czemu więc mam cholerne wątpliwości właśnie teraz?

*** *** ***

    Nie pamiętam wyjścia, ani drogi do hotelu w którym właśnie mamy wesele. Dosłownie wszystko przeleciało jak przez moje palce.

- Kiedy poznam Twoją rodzinę? – pytam siadając przy stole, nakrytym dla 4 osób.

- Braci za chwilę, ojca później – Nathan siada obok, mnie, a ja zaczynam się stresować.

    Nie tak sobie to wyobrażałam, w ogóle sobie tego nie wyobrażałam i może popełniłam błąd wchodząc z nim w ten związek? Może nie spodobam się jego rodzinie i co wtedy? Kurwa same obawy i nic po za tym.

    W jednej chwili podchodzi dwóch identycznych facetów, więc sądzę, że to są właśnie bracia Nathana. Kropla w krople Nathan, tylko młodsi. Wydaje mi się jakbym kiedyś już ich widziała, ale to przecież nie możliwe prawda? Nie znałam ich, więc skąd takie myśli w mojej głowie?

- Skarbie to Mike, a ten po prawej to Orlando – wskazuję Nathan, a ja podaję im dłoń, tyle że każdy z nich składa na niej pocałunek. Okej, jakoś to przecież przeżyje. – To moja żona Mia Kapresse – uśmiecham się delikatnie na co oni odwzajemniają gest.

- Piękna – mówi Orlando.

- Mam nadzieję, że od Ciebie nie ucieknie – dodaje Mike i siada obok mnie, zaś jego brat po lewej stronie Nathana.

- Tego się nie obawiam. Kocha mnie tak samo mocno jak ja ją, więc planujemy długie i szczęśliwe życie tylko razem – uśmiecham się niepewnie do Nathana, co chyba wyczuwa unosząc brwi w geście zapytania.

- Stresuję się, to wszystko – wyznaje cicho, gdy kelnerzy stawiają nam kolację.

    Nie wiem czy dam radę coś w siebie wymusić, ale przecież nie mogę nie zjeść niczego. Ludzi jest chyba dużo więcej niż sto osób, co mnie trochę strofuje. Zastanawia mnie w ogóle ta ilość osób i wolno wzrokiem skanuję każdy stolik w zasięgu mego wzroku.

- Nie stresuj się, to tylko ludzi – wyznaje Mike wpatrując się we mnie.

- Tak wiem – skupiam się na swoim talerzu, by jakoś wymusić w siebie jedzenie.

Mafijna gra #2 [ZAKOŃCZONA]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz