17.

909 70 11
                                    

Sylvia

Andre pojechał po rzeczy dla siebie i chłopaków, zostawiając nas z obstawą w moim domu. Jestem przerażona tym co się ostatnio dzieje, ale nie jest to takie przerażenie jakie by mnie ogarnęło jeszcze kilka miesięcy temu. Teraz przeraża mnie myśl że ktoś mógłby skrzywdzić chłopców czy Andre. Wszyscy są dla mnie niebywale ważni i jestem gotowa oddać za nich życie, byle tylko chronić ich przed złem tego świata. Nie mniej nie mam jednak wrażenia iż potrzeba ucieczki, ukrycia się w jakimś oddalonym miejscu ogarnia moje ciało. Wręcz przeciwnie, czuję się gotowa aby stanąć do walki i ten fakt zaskakuje mnie najbardziej. Nie kłamałam kiedy mówiłam Andre że jestem gotowa do walki nawet i z całym światem, postanowiłam skończyć z uciekaniem i chowaniem głowy w piach.

- Sylvia? - dociera do mnie głos Aleksieja.

- Tak?

- Dziękuję. - uśmiecha się i nic więcej nie dodaje, nie musi. Wiem o co mu chodzi, wczoraj kiedy jakoś udało mi się go przekonać że nie mam w palnie go zostawić ponownie przyznał mi się że boi się powrotu do domu, nie dziwił mnie ten fakt, sama bym nie chciała wracać tam po tym co przeszli. Gdy zaproponowałam im aby zamieszkali u mnie nie do końca byłam przekonana czy ten pomysł mu się spodoba, jakież wielkie było moje zdziwienie kiedy na jego twarzy pojawiła się szczera i ogromną radość na tą propozycję.

Szykuję właśnie z chłopcami obiad myje właśnie ziemniaki kiedy ogarnia mnie dziwne, ciężkie do wyjaśnienia przeczucie że nadchodzi coś złego, szybko jednak je od siebie odpycham i skupiam na wykonywanej czynności. Małe ziemniaczki po dokładnym wymyciu wrzucam do garnka i ustawiam na kuchence, kiedy kończę je solić docierają do mnie krzyki z zewnątrz, gdzie czterech ludzi Ivana patroluje okolicę. Wyglądam przez okno i przeszywa mnie na wskroś strach, obłapuje mnie swoimi lepkimi mackami i paraliżuje, jednak udaje mi się szybko z niego wyswobodzić i ruszam biegiem aby zdążyć ukryć chłopców zanim napastnicy wedrą się do domu. Niestety patrząc na to że jest ich zdecydowanie więcej niż naszych ludzi wiem że nie mam za wiele tego czasu.

-Aleksiej, Gleb, szybko za mną.- ciągnę ich ponieważ teraz to oni są przerażeni.- Ukryję was, nic wam się nie stanie, obiecuje chłopcy, obiecuję.

 Udaje mi się dostać z nimi do mojego gabinetu, tam za regałem jej ukryte pomieszczenie, małe ale bezpieczne, jedynie ja o nim wiem. Otwieram ukryte drzwi za pomocą przesunięcia figurki aniołka, ona właśnie zwalnia magnes i drzwi się uchylają. Szybko wpycham do środka chłopców.

- Tata, albo ja po was przyjdziemy, do tego czasu czekajcie tutaj. Jeśli za długo nie będziemy przychodzić,  zadzwońcie do taty albo kogoś zaufanego, telefon jest w środku, woda także. - zaczynam zamykać drzwi ale postanawiam jeszcze coś dodać. - Kocham was i zawsze kochałam.- po tych słowach, nie czekając na sprzeciwy chłopców zamykam ich i czym prędzej opuszczam gabinet, aby odciągnąć napastników jak najdalej od tego pomieszczenia.

Zamykam się w swojej łazience i wyciągam telefon, który jakimś cudem mam w kieszeni. Wybieram numer Andre.

- Już jadę, wiem że was zaatakowali.

- Kocham cię, chłopcy są bezpieczni, anioł nad nimi czuwa tak jak czuwał nade mną w czasie pracy.- nie mogę mu powiedzieć dokładnie tego co chcę ponieważ słyszę kroki tuż za drzwiami. Wiem że kończy mi się czas.

- Schowaj się, już jestem blisko. - słyszę desperację, ból i żal w jego głosie. Nie powinien tak brzmieć, nie jego zawsze pewny i kojący głos teraz łamie mi serce, jednak ja nie mogłam dołączyć do chłopców, niestety nie było tam dla mnie już miejsca.

- Kocham was, przepraszam.
Gdy tylko te słowa opuszczają moje usta do łazienki wpada przerażający mężczyzna, sam jego widok napawa strachem, a to co ukazują jego wzburzone i przepełnione gniewem oczy mówią jedno. Mój koniec nadszedł, zniszczą mnie, zrównają  z ziemią. Nic nie mówiąc wymierza ze mnie z broni i strzela do mnie. Nie krzyczę, nie zmieni to nic jedynie spowoduje że Andre będzie bardziej cierpiał. Upadam na podłogę powalona siłą z jaką pocisk uderza w moje ciało.W odruchu nakrywam ranę dłońmi, ale stają się zbyt wiotkie abym mogła je utrzymać na ranie i tamować krwawienie, z sekundy na sekundę czuję jako opuszczają mnie siły każdy kolejny oddech boli jakby ktoś przypalał mnie od środka, czuję jak odchodzę, mimo woli walki wiem że przegram. Zbieram w sobie wszystkie pozostałe siły i wyciągam chwycony w pośpiechu z gabinetu pistolet i wymierzam. Drżące dłonie nie ułatwiają mi zdania, nie mniej nie mam zamiaru się poddawać, oddaję strzał a po nim zapada zmrok, ogarnia mnie ciemność i cholerna błogość. Znika ból, pojawia się zaskakująca lekkość, jakobym była wolna, unosiła się w powietrzu, nie dociera do mnie już nic. Żaden dźwięk czy też inny bodziec, wszechobecna nicość pochłonęła mnie i wiem że nie odda mnie już. Mam tylko nadzieję że chłopcy i Andre będą bezpieczni.


***


Lubię was trzymać w napięciu. Kolejny rozdział leci do was, wiem że jest krótki, ale taki miał być. Do zobaczenia w kolejnym.

Wbrew swoim zasadom. część 3.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz