Sylvia.
Po pięciu długich tygodniach spędzonych w szpitalu w końcu mogę wrócić do domu. Fakt ten cieszy nie tylko mnie ale o też chłopców i Andre. Moi mężczyźni. Dla nich gotowa jestem ponownie zaryzykować własnym życiem, liczę po cichu jednak że nie będzie to konieczne, a nam będzie dane żyć już spokojnie.
Niestety ryzyko paraliżu się potwierdziło, nie mogę chodzić. Czymże jednak jest paraliż w porównaniu ze śmiercią. Żyję I to jest najważniejsze. Nie poddałam się i nie pozwoliłam aby niepełnosprawność odebrała mi radość z życia, nie powiem że było łatwo się z tym pogodzić, bo nie było. Pojawił się strach, nie przed tym czy sobie poradzę, a przed tym czy Andre to zaakceptuje. W końcu nigdy już z nim nie zatańczę, nie pójdę na spacer, zawsze będzie patrzył na mnie z góry. On jednak nie chciał nawet słyszeć jakichkolwiek wymówek, kocha mnie i to się liczy najbardziej.- Gotowa? - spoglądam w kierunku drzwi, stoi w nich Andre z chłopcami.
- Jak nigdy dotąd. - Uśmiecham się do nich promiennie. W końcu są całym moim światem.
- To ruszajmy. - Podchodzi do mnie po czym składa na moich ustach delikatny pocałunek. Czuły i grzeczny, chłopcy na ten widok się krzywią i jęczą.
-Tato, fuj. Możesz tego nie robić? - odzywa się Gleb.
- Właśnie tato, nie chcemy patrzeć jak całujesz mamę. - dodaje Aleksiej, i szybko się peszy. Nigdy się tak do mnie nie zwracał. Zauważam że Andre cały się spiął. - Bo chcesz być naszą mamą prawda? - speszony kontynuuje.
-Bardzo, kochanie. Kocham was.
Obaj podchodzą do mnie i przytulają się do mnie delikatnie. Podnoszę wzrok na Andre i zauważam jego oczy, błyszczą od powstrzymywanych łez, a usta bezgłośnie wymawiają dwa słowa. Kocham cię.
Z ogromną ulgą opuszczam szpital, może i przykuta do wózka ale bogatsza o dwójkę kochanych dzieci, które same sobie wybrały mnie na matkę i mężczyznę który kocha naszą trójkę.
Uprzedzona przez Andre kilka dni temu nie jestem zaskoczona iż podjeżdżamy pod nieznany mi dom, piękny ogród otaczający piękny budynek. Nieco mniejszy niż mój poprzedni dom, za to piękniejszy. Klasyczne wykończenie, prosta elegancja. Bez zbędnego przepychu, to jest prawdziwy dom, nie budynek na pokaz, ma być naszym azylem a nie pokazem majętności mieszkańców. Spoglądam w roześmiane oczy Andre.-Tu jest pięknie. - i nie kłamię, już widzę siebie odpoczywającą w tym pięknym ogrodzie, chłopców szalejących podczas zabawy i ukochanego dzielącego z nami swój wolny czas.
- Cieszę się że ci się podoba, w końcu to nasz dom kochanie. - nasz dom, pierwszy wspólny dom.
Pomimo iż drzwi do domu znajdują się na szczycie pięciu stopni, dla mnie jest przygotowany podjaz. Chwyta mnie za serce to że Andre zadbał o to abym mogła samodzielnie wejść i wyjść z domu. W środku zauważam jeszcze więcej udogodnień dla mnie, brak jakichkolwiek progów, stopni. Nie licząc okazałych schodów prowadzących na piętro domu. Na ich widok pojawia się lekki smutek, nigdy nie wejdę po nich samodzielnie. Moja niezależność przepadła wraz z diagnozą, wyczuwam na sobie wzrok stojącego obok mnie Andre, unoszę więc ku niemu oczy i zauważam że się uśmiecha. Zaskoczona jego powalającym uśmiechem marszczę pytająco brwi w niemym pytaniu na co on zwraca się do chłopców.
- Aleksiej, Gleb wiecie co macie zrobić. - nim chłopcy biegiem ruszą na górę posyłają mi uśmiechy pełne miłości.
Nie każą na siebie długo czekać, już po chwili w całym holu można usłyszeć nieznany mi dźwięk, szum i jakby tarcie metalu. Spoglądam na szczyt schodów i zauważam że chłopcy zjeżdżają na platformie. Nie rozumiem o co chodzi zwracam się więc ku Andre.
- To winda specjalnie przystosowana do wózków. Wystarczy że najedziesz na nią wózkiem, zablokujesz zabezpieczające dzwignie i bez problemu dotrzesz na piętro. Chcemy żebyś czuła się swobodnie. Wiem że to nie to samo co prawdziwa winda, ale takowa nie za bardzo by się u nas sprawdziła.
- Dziękuję. - Jedyne co mi przychodzi teraz do głowy to właśnie to słowo.
- Mamy dla ciebie jeszcze jedną niespodziankę.
- Jaką?
Zamiast odpowiedzi klęka przede mną na jedno kolano, a mnie serce zaczyna bić oszalałym rytmem, dłonie mi się pocą, a oddech przyspiesza.
- Od kiedy cię poznałem wiedziałem że będziesz wyjątkowa, że możesz być moim zbawieniem albo przekleństwem. Okazałaś się być zbawieniem jakiego ja i chłopcy potrzebowaliśmy. Stałaś się dla nas ważna, bardzo ważna. Wzięłaś we władanie nie tylko moje serce, ale też serce moich synów, którzy jak ja kochają cię całymi sobą. Dlatego teraz klęcząc przed tobą nie zapytam czy zostaniesz moją żoną, zapytam czy uczynisz zaszczyt moim synom i zostaniesz ich mamą? Zniosłaś dla ich dobra tak wiele bólu i cierpienia, nie wiem jak okazać jak wiele dla mnie to znaczy, ale nie dlatego chcę abyś za mnie wyszła. Chcę tego ponieważ każda minuta bez ciebie u boku jest stracona, pusta i pozbawiona słońca. Zatem czy uczynisz nam ten zaszczyt i zgodzisz się zostać moją żoną, matką moich synów i uczynisz nas szczęśliwymi? - Nie wiem kiedy łzy zaczęły płynąć po mojej twarzy, jestem szczęśliwa i nie jest to jakieś tam szczęście, to te z rodzaju tych niepowtarzalnych, niezaprzeczalnych i zniewalających. Spoglądam na przystojną twarz Andre, na chłopców stojących niedaleko ojca i wiem że to moje życie.
- Oczywiście że tak. - Odpowiadam drżącym głosem, drży z ekscytacji nie ze strachu. - Kocham was.
Poderwana z wózka ląduję w silnych ramionach mojego narzeczonego, człowieka dzięki któremu zrozumiałam że miłość ma niebywałą siłę, może czynić niemożliwe. Jestem wdzięczna opaczności za pojawienie się w moim życiu tej trójki. Są tymi których to ja bardziej potrzebowałam niż oni mnie, dzięki nim zrozumiałam że zasady jakich się usiłowałam trzymać nie miały najmniejszego sensu, nie było sensu odgradzać się od świata w którym znalazłam tyle miłości. Postąpiłam wbrew swoim zasadom, zyskałam ogrom miłości i rodzinę. Za którą jestem gotowa wskoczyć w ogień...
CZYTASZ
Wbrew swoim zasadom. część 3.
RomansWystarczyło mu jedno spojrzenie, jeden rzut okiem i przepadł. Zniewoliła go, zwodziła aby odejść i pozostawić samego. Czy za nią podąży? Czy odważy się zmienić swoje życie dla niej? Czy to ona dostrzeże w nim coś dla czego bedzie warto porzucić wszy...