Rozdział 7

1.7K 154 5
                                    

Dzwonienie w uszach... Ciężka głowa, która waży tonę... Gorąca krew, która kotłuje się w moich żyłach i głośny, otępiający puls, który dudni mi w uszach... Jasne, rażące mnie światło. Nagle obraz przede mną zaczyna się wyostrzać, widzę Alice, która leży z głową opartą o kierownicę. Otaczają nas poduszki powietrzne, wszędzie jest krew... Nie wiem, co się stało... Próbuję ją ocucić, zareagować, ale sama nie mogę się ruszyć... Próbuję się odezwać, chcę krzyczeć pomocy, ale mój głos uwiązł mi w gardle i nie potrafię wydobyć z siebie żadnego dźwięku.

***

Nagle gwałtownie otworzyłam oczy, budząc się z potwornego koszmaru. Moje ciało oblały zimne poty. Dopiero po chwili dotarło do mnie gdzie się znajduję i co się stało. Już dawno nie męczyły mnie podobne koszmary, a ten był tak realistyczny... Ostrożnie odłożyłam leżący obok mnie telefon na szafkę nocną i podniosłam się z materaca, zdając sobie sprawę, że przysnęłam w ubraniu. Szybkie wstanie wywołało kolejne zaćmienie, a przed moimi oczami pojawiły się mroczki. Poczułam się słabo, Ponownie przysiadając na brzegu łóżka, sprawdzając godzinę na wyświetlaczu w telefonie. Dochodziła północ.

Po cichu wymknęłam się ze swojego pokoju i udałam się do kuchni, nalewając sobie wody do szklanki. Całą zawartość wypiłam duszkiem, po czym odstawiłam naczynie do zlewu. Następnie udałam się do łazienki. Szybko ściągnęłam z siebie przepocone po intensywnym śnie ubrania i weszłam pod prysznic. Ciepłe strugi wody dały ukojenie mojemu ciału i pozwoliły zebrać myśli.

***

Gdy po cichu wychodziłam z łazienki, starając się nie alarmować rodziców, nagle za swoimi plecami usłyszałam głos mojej matki.

— Shay, dopiero kładziesz się spać? — spytała, wyłaniając się z kuchni, opleciona satynowym szlafrokiem.

— Przysnęłam na łóżku, dopiero poszłam się umyć — odparłam.

— Wszystko w porządku? — dopytywała dalej.

— Tak — skłamałam w żywe oczy.

— Wyglądasz blado.

— Po prostu jestem zmęczona. — Upierałam się przy swoim.

— Znowu miałaś ten sen, prawda?

Skąd wiedziała? — pomyślałam, zwlekając z udzieleniem odpowiedzi.

— Powinnaś o tym wspomnieć pani psycholog. Pamiętaj, że obiecałaś pojawić się na jutrzejszej, a właściwie dzisiejszej wizycie.

— Pamiętam — odparłam, przeczuwając, że już nie zdołam się wykręcić.

— Cieszę się, że zmądrzałaś — rzekła moja rodzicielka, a na jej twarzy pojawił się delikatnych uśmiech.

— Nie daliście mi wyboru — odpowiedziałam szorstko.

— Shay, nie mam zamiaru znowu wracać do tej kłótni. Lepiej idź już spać i spróbuj się wyspać przed szkołą.

— Taaa dobranoc — odburknęłam, odwracając się napięcie i kierując do swojego pokoju.

Widziałam, że na twarzy mojej mamy ponownie zagościł smutek, jednak nie próbowała mnie już zatrzymać.

Powoli pomaszerowałam do siebie, zamykając za sobą białe drzwi i kładąc się z powrotem do łóżka. Jednak sen nie mógł nadejść. Bezczynnie wgapiałam się w szary sufit. Bałam się, że gdy tylko zasnę, przed moimi oczami znowu pojawią się dramatyczne obrazy. Nie mam pojęcia, ile czasu ostatecznie minęło, nim pogrążyłam się w krainie Morfeusza.

Time ButterfliesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz