✯ 𝕽𝖔𝖟𝖉𝖟𝖎𝖆𝖑 𝟏𝟔.

597 45 60
                                    

Głupia. Cholernie głupia. Dlaczego ona? Taka zła, najgorsza. Żałosna, samotna, gdzieś daleko w swoich myślach — może była to pustynia, może bezludna wyspa, może jej własne piekło.  Piekło? Zgotowała je sama. Powinna przestać, powinna wiedzieć, że to złe. Powinna sprawdzić, zatrzymać go. Nie zrobiła nic, bo była żałosna i głupia. Tak bardzo nienawidziła siebie. Tak bardzo nie chciała być już Evą

Wtedy jej myśli takie były. Chaotyczne. Jeden wielki chaos zapanował w głowie Evy, uwalniając z niej wszystkie ukryte demony. Te zaś uśmiechając się szeroko, zaczęły bombardować jej umysł wszystkim, co złe. I wszystkim, czego pamiętać nie chciała, nie mogła, nie powinna. 

Ratunku! Krzyczała w myślach. Ja już nie chcę!

Jednak ratunek zdawał się nie interesować jej krzykami i wcale nie przychodził. W głowie dziewczyny wirowały wspomnienia, stare chwile, te złe. Tylko złe. 

Co się dzieje? Co takiego?

Zadawała sobie te pytania już miliony razy, gdy upadała. Jednak nigdy nie poznała odpowiedzi. I nie dlatego że jej nie było. Nie dlatego że nie istniała.

Eva nie chciała jej poznawać, bo wiedziała, że już nie byłoby co zbierać. Że runęłyby wszystkie mury, które stanowiły jej obronę.

I zostałaby sama prawda. Tylko prawda.

A Eva chciała jej unikać. Tak bardzo chciała, nigdy tego nie usłyszeć. Być może była tylko tchórzem, a być może ostatkami sił dbała o siebie.

Bo prawda była bolesna. Eva ją znała... Ale nie chciała i nie mogła pozwolić, aby jej umysł uwierzył. Aby ona uwierzyła. Dlatego trucizna kołem przetaczała się przez jej żyły, tworząc coś na kształt prądów w rzece. Porywały ją, mimo że zapierała się ze wszystkich sił. Zapierała się przez długi czas, lecz sił w końcu zabrakło, a ona odpuściła, jednocześnie pozwalając, by rzeka w jej zatrutych żyłach wybrała najszybszy nurt.

Nie wiedziała, jakim cudem szła. Jej nogi wydawały się kierować same, oderwane od jej działań. Nie wiedziała, jak znalazła się u siebie w domu. Mogła tylko domyślać się, że to za sprawą Ace'a, który tuż po wyjściu z cholernego baru złapał jej dłoń, potem talię i prowadził aż do starego budynku.

Weszła do mieszkania, ledwo widząc na oczy. Mimo że tęczówki Evy były czarne, wręcz mroczne, groźne, tym razem wydawało się, jakby pokrył je jeszcze większy, głębszy, gorszy mrok. Taki z piekieł, taki, którym włada Lucyfer bądź Hades.

Mrok jednak nie bywał sam. Mrok też nie działał sam, bo wtedy byłby za słaby. Nawet mrok potrzebował kogoś.

Lub czegoś.

Bo z mrokiem pojawiał się smutek i to cholerne rozgoryczenie.

Weszła do pokoju, zaczynając po nim krążyć. Palce wplotła między kosmyki różowych włosów, pociągnęła za nie. Poczuła ból. Nadal jednak był mniejszy niż kamień na jej piersi.

Ace stał z boku. Wiedział niewiele, nie mógł nic zrobić.

Musiał obserwować tę grę. Niebawem on miał przeżyć to samo.

— Eva... — zaczął, mimo wszystko stawiając krok w stronę dziewczyny.

— Nienawidzę cię! — krzyknęła. Kłamstwo. Oczywiste było, że nie to teraz czuła. — Nienawidzę tego, że siebie nienawidzę bardziej niż ciebie!

Chciała wyrzucić z siebie cały żal i ból. Najłatwiej było zranić kogoś z najbliższego otoczenia, choć zachowanie to wcale nie dawało upragnionej ulgi.

CHEMICAL HEARTSOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz