✯ 𝕽𝖔𝖟𝖉𝖟𝖎𝖆𝖑 𝟐𝟒.

368 41 26
                                    

Słowa wydawały się stanąć w miejscu. Zawisły nad nimi jak stare pajęczyny na strychu. Stały się ciężkie, jakby nagle ważyły parę ton. Zabierały oddech, dusiły ich w tym miejscu. Już w tamtej chwili Riven i Carter wiedzieli, że te słowa będą ich prześladować do końca życia. 

— Jak to, kurwa, nie ma? — zapytał Riven. Jego głos był ostry jak brzytwa, a jednocześnie nerwowy jak nigdy. Riven tracił kontrolę, tylko gdy chodziło o nią. — Co ty pierdolisz, Lee?

— Chciałbym wiedzieć. Nawet nie wiesz, jak kurewsko chciałbym zrozumieć. — Dopiero w tym momencie wzrok Rivena wyostrzył się na cechy, których na pierwszy rzut oka nie zauważył. Podkrążone oczy blondyna, brudne ubrania, góra alkoholu w mieszkaniu i zjarane spojrzenie. Nie tak zawsze prezentował się Carter. To dało czarnowłosemu do myślenia. — Wejdź, nic dobrego nie wyniknie z rozmowy, jeśli mamy towarzystwo — powiedział Carter, mierząc spojrzeniem za ramieniem chłopaka. Riven obrócił się, zauważając kilku młodych dzieciaków.  — Wypierdalać.

Nie wyglądali na przerażonych, a przecież powinni. WallStreet rządziło się własnymi prawami. I choć w żadnym stopniu nie było to miejsce dla dzieci, często można było je tam zauważyć. Ich rodzice albo sami się tam wychowali i nigdy nie uciekli, albo ćpali, popijając prochy alkoholem. Dlatego dzieci WallStreet były obrzydliwie przykrym widokiem. 

Ona też nim była!

— Spokojnie. Chcieliśmy tylko powiedzieć, żebyście się uwijali. Macie mało czasu — powiedział jeden z nich. Był pewny, jego spojrzenie wyrażało czystą troskę. Zmierzył wzrokiem Rivena i Cartera, po czym zawijając swoich kolegów, zniknął za winklem.

— Pojebane. — Carter zmarszczył brwi, odsuwając się. — Właź, Vouters. Podobno mamy mało czasu.

Riven przekroczył próg mieszkania. Było zwyczajne, mimo że Lee miał pieniądze. Na ścianach wisiały zdjęcia. Wszystkie przedstawiały ją. Ich.

Czuć było ból, gdy o tym mówił.

Riven był rozproszony. Nie potrafił się skupić i myśleć. Nie miał pojęcia, co się działo. Co z nią? Pytanie chodziło mu po głowie, jednak do odpowiedzi nie doszło.

— Mów, co wiesz. Błagam, mów, bo nie wytrzymam — powiedział szybko, pierwszy raz nie wstydził się swoich uczuć, desperacji i strachu w głosie.

— Re ma brata. — Re. Mówił na nią Re. — Zawsze mówiła, że jest dla niej dobry. Że ją kocha. Że jest idealnym starszym bratem. Czaisz? Widziała w nim pierdolony ideał. — Przerwał i westchnął głęboko. — Mnie on się nigdy nie podobał, mimo że nigdy nie widziałem go z bliska. Wolałem obserwować, gdy się z nim spotykała, co robił w swoim życiu, jak cudownym był dzieckiem i szefem korporacji.

— Alexander?

— Właśnie on. Ostatnio dostał się na naszą imprezę. Idealny synalek burmistrza wpadł na WallStreet. Zgarnął grama i informacje o swojej siostrze. Wiedział, po co tu przychodzi. I ktoś mu to dał.

— Kurwa, co dalej? — zapytał Riven, mimo że bał się odpowiedzi. Cholernie się bał.

— W jakiś tam dzień mieli rodzinne kolacyjki. Nienawidziła ich. Były kurewsko fałszywe jak cała jej rodzina. Idealni starzy, wiesz, o co chodzi. To było pojebane. On tak po prostu zaczął gadać im wszystko, czego się dowiedział. Że Re żyje z nami na WallStreet. Że jest dziwką, że pije, że ćpa! Że zadaje się z dilerami. Że jest ze mną! I z tobą! — Wtedy już krzyczał. Carter nie miał już siły się powstrzymać. — Ten skurwiel przedstawił ją w najgorszym świetle! Rozumiesz to, kurwa? Mam ochotę odstrzelić mu łeb, nie wiem, zrobić cokolwiek, żeby cierpiał. To jej pierdolony brat.

CHEMICAL HEARTSOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz