rozdział szesnasty

192 19 14
                                    


Tego piątkowego wieczoru Leorio zaprosił go na kolację do restauracji. O tej godzinie było tu dość sporo ludzi. Większość z klientów lokalu zdawała się dobrze bawić, e przeciwieństwie do raczej przygnębionego Kurapiki, śmiali się i żartowali.

Całe spotkanie myślał o jednym zdaniu, wypowiedzianym niedawno przez okularnika. Choć w środku w pewnym stopniu go to gryzło, Kurta nie był w stanie podjąć się tematu z ich pierwszego spotkania po latach. „Związek ucznia i nauczyciela? Jak ty to sobie wyobrażasz?" — te słowa wciąż huczały mu w głowie i nawiedzały jego umysł zawsze, gdy tylko myślał o byłym nauczycielu. A myślał o nim często. Bardzo często.

Chyba za bardzo się wstydził. Bał się o to spytać. Bał się, że taka bezpośredniość niepotrzebnie wystraszy Leoria, a miniona sytuacja być może znów się powtórzy, czego bardzo by nie chciał. Świadomość rozłąki wywoływała w nim drapiący w gardle niepokój. Dlatego wolał to przemilczeć. Ale ile mógł czekać na jakiś znak, utwierdzenie się w przekonaniu, że to uczucie nie jest jednostronne?

Istniała możliwość, że Leorio boi się zrobić pierwszego kroku, ale przecież nie miał nawet potwierdzenia na to, że mężczyzna w ogóle czuje do niego to samo — miał jedynie swoje domysły, a jak wiadomo, mózg osoby zakochanej często nadinterpretowuje pewne rzeczy, podświadomie dążąc do odwzajemnienia swoich uczuć.

Jedząc, prowadzili swobodną rozmowę o tym, co w ostatnim czasie działo się wokół każdego z nich. Głównie mówił Leorio, bo to on był tym bardziej rozgadanym, a Kurapika dosłownie kochał go słuchać, choć na głos by tego w żadnym wypadku nie powiedział. Prawdą było, że tembr jego głosu działał na Kurapikę kojąco.

Patrzył na niego uważnie. Wysunął z ust koniuszek języka i delikatnie go przegryzł, chcąc osiągnąć maksymalny stopień skupienia. Miotał się, czy powiedzieć mu o swoich przemyśleniach, ale Leorio go uprzedził.

— No mów. Widzę przecież, że chcesz coś powiedzieć.

Chłopak zbladł. Przełknął ślinę i odczekał chwilę, chcąc zebrać myśli do kupy.

— Nie wiem czy wiesz — zaczął ostrożnie — ale moi rodzice zmarli jedenaście lat temu. — powiedział nieco ciszej. — Niedługo będzie rocznica ich śmierci. — Odpowiedź była wymijająca. Owszem, ten temat również chodził mu od kilku dni po głowie, ale to nie on był głównym sprawcą jego zadumy.

Leorio patrzył na jego ze skrępowaniem. Było mu głupio, że pytał. Nie wiedział, że temat jest tak delikatny. Choć zachowanie Kurapiki nie wskazywał na to, by było to dla niego jakoś szczególnie bolesne, i tak czuł się winny, wyciągając od niego tak prywatne informacje.

— Babcia zaprosiła mnie na obiad i zastanawiam się, czy może ty nie... Czy ty nie chciałbyś zjawić się tam ze mną. Nie wiem czy pamiętasz, ale kiedyś babcia zapraszała cię na niego — powoływał się na słowa kobiety, choć tak naprawdę to nie ona, a on chciał zobaczyć go na obiedzie. To był tylko pretekst.

— Pamiętam — powiedział pewnie.

Przez twarz Kurty przeszedł cień uśmiechu. Gdy w końcu podniósł wzrok, Leorio zauważył przegryzioną wargę i wzrok przypominający spojrzenie jelonka Bambiego z disneyowskiej bajki. Blondyn wyraźnie czekał na jego odpowiedź.

— Bardzo chętnie. — Paradinight delikatnie uniósł kąciki ust.

🧩🧩🧩


Ich miejsca zamieszkania dzieliło około kilkunastu kilometrów. Autobusy jeździły rzadko, a od domu Leoria do stacji kolejowej było naprawdę bardzo daleko, więc ze względów czysto praktycznych najczęściej podróżowali samochodem starszego. Długość drogi w zależności od ilości pojazdów i korków mogła trwać między piętnaście a trzydzieści minut. Wyrobili się w dwadzieścia, podczas których w ciszy słuchali piosenek puszczanych w radiu.

Leorio podwiózł go pod prawie samo mieszkanie, parkując na najbliższym wolnym miejscu. Zgasił samochód i wysiadł z niego, chcąc odprowadzić Kurapikę jeszcze kawałek. A może chodziło o spędzenie z nim jeszcze kilku dodatkowych minut?

Czysto platonicznie spotkania oparte tylko na rozmowach już nie wystarczały Kurcie. Pragnął jego bliskości tak bardzo, że sprawiało mu to niemal rzeczywisty ból. Jakże dotkliwe było dla niego uświadomienie sobie tego, że to, co czuł względem Leoria kiedyś, teraz znów mu towarzyszyło. To nie znikło, a jakby jeszcze bardziej wsiąkło w jego wnętrze. To ziarenko, które wypuściło swe słabe korzenie kilka lat temu, dziś owładnęło nim całkowicie, zagarniając swoimi grubymi kłączami niemalże każdy segment jego życia. Zastanawiał się tylko, czy ta roślina była chwastem, którego powinien jak najprędzej wyrwać, czy jeszcze nierozkwitniętą różą, którą należało podlewać i pielęgnować. To przypomniało sytuację z baobabami na planecie Małego Księcia — gdy obie te rośliny były młode, ciężko było rozpoznać, które z nich było którą. A baobaby należało wyrwać jak najprędzej.

Szli powoli, jakby możliwie jak najbardziej odciągając moment pożegnania. W końcu dotarli pod blok, a ich niepewne spojrzenia się spotkały. Pierwszy odezwał się okularnik.

— No, dzięki za dzisiaj. — Położył mu dłoń na ramieniu. — Zdzwonimy się. — Puścił mu oczko.

Już od jakiegoś czasu Leorio raczył go tego typu drobnymi, acz znaczącymi gestami. Dla przykładu — co nie było w żadnym wypadku dziwne — tak jak teraz, kładł mu dłoń na ramieniu lub delikatnie szturchał go w udo, by zwrócić na siebie jego uwagę. Ot, zwykły, przyjacielski gest. Ale czy na pewno?

Kurapika chciał mu jakoś na to odpowiedzieć. Posunąć się nieco dalej, składając na jego policzku niewinny pocałunek. Ale czy to nie byłoby zbyt wiele? Wtedy o tym nie myślał. Po prostu działał.

W odpowiedzi obrzucił mężczyznę długim, tajemniczym spojrzeniem. By zrobić to, co zamierzał, musiał stanąć na palcach, a dla równowagi złapał mężczyznę za bark. Przez ten gest Leorio nachylił się nieco — może pod wpływem jego nacisku, a może doskonale wiedział, co młodszy chce zrobić i chciał mu to ułatwić.

Gdy zarejestrował krótkie i delikatne dotknięcie jasnoróżowych warg o jego policzek i cichutki odgłos cmoknięcia, zamarł w bezruchu. Miał wrażenie, że świat wokół całkiem się zatrzymał.
Trwało to tylko chwilę. Sekundę. To było tak ulotne.

Gdy już otrząsnął się po tym jakże silnym doznaniu, czuł ciepło tam, gdzie przed chwilą dotykały go usta Kurty. Były miękkie, bo chłopak często używał pomadki nawilżającej. Miał nawyk używania jej zawsze wtedy, gdy wychodzili na dwór, ale zdarzało mu się to i w pomieszczeniach.

Zimny powiew wiatru otarł jego twarz, a niewidzialny ślad po pocałunku został zdmuchnięty niczym zasuszony liść.

Kurapika pomachał mu i z uroczym uśmiechem zniknął za drzwiami, pozostawiając go przed budynkiem kompletnie samego. Drzwi zatrzasnęły się, a on nawet nie znał kodu. Zresztą, nie był mu potrzebny.

Wszystko co ich dotyczyło było w pewien sposób ulotne. Cała ich relacja była ulotna. Chwilowa. Byli sobie obcy, a jedyne co ich łączyło, to w większości niesatysfakcjonujące spotkania, które można by policzyć na palcach obu dłoni. Mimo to, byli dla siebie ważni. Byli do siebie przyzwyczajeni i choć teoretycznie mogli uciąć ze sobą kontakt i żyć całkowicie osobno, strata spowodowałaby w ich sercach ogromny ból. To martwiło zarówno Leoria, jak i Kurapikę.

🧩
🧩🧩
🧩🧩🧩

Kojarzycie tę postać, która często jest w fanfikach i przeszkadza głównym bohaterom się zejść? Albo sprawia, że mają kryzys lub doprowadza między nimi do ogromnej kłótni? U mnie kogoś takiego nie ma. Postacie same sobie życie komplikują.
Ale czy tak przypadkiem nie jest? My, ludzie, bardzo często sami przez swoje wątpliwości, lęki czy problemy oddalamy od siebie ludzi, lub nawet nie pozwalamy im się do nas zbliżyć. Rozmowa. Rozmowa zawsze jest kluczem do rozwiązania wszystkich problemów. Warto się nat tym zastanowić.

Uświadomiony |¦hunter x hunter¦| ☑Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz