rozdział dwudziesty siódmy

171 17 13
                                    


Klimatyzacja, chodząca teraz na najwyższych obrotach przyjemnie chłodziła jego ciało, a ciche buczenie jej i silnika działało na Illumiego niemal relaksująco. Ku jego zaskoczeniu, Morow całkiem nieźle dawał sobie radę za kółkiem. Nie szarpał autem, o co można było go podejrzewać, biorąc pod uwagę jego czasem gwałtowny charakter. W radiu leciał jakiś hit, popularny kilka dobrych lat temu. Hisoka, w ogóle nie krępując się obecnością długowłosego, podśpiewywał razem z piosenkarzem.

— Dokąd jedziemy? — spytał Zoldyck, starając się mówić na tyle głośno, by zajęty sobą rudowłosy zaprzestał ujadać.

Mężczyzna przestał śpiewać i ściszył radio. Uśmiechnął się w charakterystyczny dla siebie sposób.

— Boisz się? — zagaił.

— Niby czego?

— Tego, że cię wywiozę na koniec świata~

— Nie. — odpowiedział natychmiastowo. Mężczyzna nie miał interesu w zrobieniu mu krzywdy. Gdyby jednak miał, zrobiłby to dawno temu. Miał ku temu mnóstwo okazji. Zresztą, co to w ogóle znaczyło? W jakim celu Morow miał zabierać go gdzieś daleko? I jak w ogóle śmiałby to zrobić bez wcześniejszego powiadomienia go o tym fakcie? Przecież musiał wziąć ze sobą przynajmniej te najpotrzebniejsze rzeczy. Był gotowy jedynie na krótką, maksymalnie jednodniową podróż.

— Nie? — dopytywał.

— Nie — odparł twardo. Im dłużej się nad tym zastanawiał, tym wizja udania się z Hisoką w daleką podróż nie wydawała się być taka aż taka znowu zła. Chwilowo by się odprężył, zapominając o rodzinie i ich często wygórowanych oczekiwaniach względem niego.

Hisoka zaśmiał się.

— Świetnie, świetnie! — śmiał się na cały głos.

Wycieczka na drugi koniec świata (jak Illumi się spodziewał) była zwykłym kłamstwem, jednym z wielu, które regularnie opuszczały usta Morowa. Przekonał się o tym, gdy tylko zatrzymali się przed małym, ładnie wyglądającym domu, ukrytym między wysokimi sosnami. Ale to nie były jedyne drzewa. Drzew było wokół wiele. Tak wiele, że zdaniem Zoldycka to było już za dużo.

— Las? Mieszkasz w lesie? — spytał, a w jego głosie można było wyczuć zaskoczenie.

— No~! Cisza, spokój, ptaszki, drzewka! Żyć nie umierać! — odpowiedział żywo gestykulując, jakby było to oczywiste.

— Aha.

Illumi zawsze uważał uważał Hisokę za dziwaka, ale tego to się nie spodziewał.
Mieszkanie w takim miejscu było... Nieco problematyczne. Daleko do sklepu, daleko do miasta. Zdecydowanie nie chciałby tu mieszkać.

— Pewnie jest tu dużo komarów — wtrącił.

— Oj tak, ty to zawsze widzisz tylko same negatywy! Sąsiadów nie ma, więc prywatność jest zapewniona. I blisko, by ciało gdzieś zakopać! Dużo plusów!

Illumi nie skomentował tego żartu, bądź też nie-żartu przyjaciela. Zostawili samochód przed bramą i przekraczając kamienny chodniczek dotarli pod drzwi, które Hisoka otworzył, wyciągnąwszy z kieszeni klucze. Otworzył je, skłonił się nisko i przepuścił Zoldycka przodem.

— Co pijesz? — spytał od razu, gdy tylko znaleźli się w salonie.

— Może być woda — odpowiedział, rozglądając się po pomieszczeniu. Jego wzrok zarejestrował białe meble i wyglądającą na wygodną, skórzaną sofę. Było... Czysto. Pewnie dlatego, że Hisoka rzadko tu bywał. Spodziewał się po nim jednak znacznie większego bajzlu. Cóż, może przed jego przyjazdem tutaj specjalnie posprzątał mieszkanie? Nie, to mało prawdopodobne. On nie zaprzątałby sobie czymś takim głowy.

Uświadomiony |¦hunter x hunter¦| ☑Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz