rozdział jedenasty

348 20 23
                                    


Szefowa kazała mu tak po prostu nie przychodzić dzisiaj do pracy. Kurapika pomyślał — no dobra. Ale był jeden problem. W związku, iż ten dzień wolny nie był w żaden sposób zaplanowany, chłopak nie miał co ze sobą zrobić. Poważnie. Nudził się.

Zaciągnął rolety, o których poprzedniego wieczoru ze zmęczenia musiał zapomnieć. Jego mała sypialnia wychodziła na wschód, więc latem już rankiem w pomieszczeniu panowały nieznośne temperatury. Położył się jeszcze na trochę, a gdy zdecydował, że już nie uśnie, poderwał się z łóżka. Tego dnia pospał trochę dłużej niż zazwyczaj, wypił kawę, zjadł śniadanie, ogarnął siebie i posprzątał trochę w mieszkaniu. Ale to by było na tyle.

Położył się na zaścielonym łóżku na brzuchu i chwycił za niedawno pożyczoną od Leorio książkę, która nieuchronnie przypominała mu o jej właścicielu. Przekartkował parę pieszych, prawie niezapisanych stron, na których znajdowała się dedykacja, krótka notatka od autora oraz spis osób, mniej lub bardziej zaangażowanych w to, iż pozycja ukazała się na rynku czytelniczym. Zagłębił się w pierwszą właściwą stronę powieści, skupiając na treści całą swoją uwagę, która za chwilę została skierowana w stronę byłego nauczyciela. Był czwartek, więc o tej porze — a było przed południem — siedział w szkole. Szybko poprawił się w myślach, zmieniając "siedział" na "nauczał", gdyż tak było dużo grzeczniej. I z pewnością bardziej pasowało do kontekstu. W jego głowie pojawiła się pewna niespodziewana nawet przez niego samego myśl. Pomyśl był nieco szalony, odważny, ale jednocześnie może okazać się bardzo miły.

Z nową energią, beztroską buzującą w umyśle oraz uśmiechem na ustach poderwał się z łóżka. Wyszedł z mieszkania, uprzednio je zamykając o zabierając ze sobą swoją parę kluczyków, portfel i okulary przeciwsłoneczne, bo słońce potrafiło być ostatnimi czasy naprawdę upierdliwe i razić w oczy w najmniej spodziewanych momentach, prawie oślepiając nikomu niewinnych ludzi.

Na dworze było cieplej niż w mieszkaniu. Nie było tragedii, bo dwadzieścia cztery stopnie Celsjusza nie można nazwać totalnym skwarem czy upałem, ale brak przewiewu między gęsto usytuowanymi budynkami potęgował uczucie gorąca. To jednak ani trochę nie popsuło humoru Kurcie. Najgorsze miało dopiero nadejść, bo na piętnastą zapowiadali aż dwadzieścia osiem stopni. Chwackim krokiem ruszył w stronę pobliskiej piekarni, w której zawsze gdy nie miał czasu lub ochoty by zjeść w domu, zaopatrywał się w przepyszne, świeżutkie wypieki.

Dzwonek zawieszony nad drzwiami pod wpływem ich ruchu poruszył się i delikatnie zabrzęczał, obwieszczając pracownikom, że zjawił się kolejny klient. Kurapika grzecznie przywitał się z kobietą w średnim wieku, znaną mu z widzenia. Z bogatej oferty wybrał dwie takie same bułki z ciasta francuskiego, nadziewane trochę zżelowanymi kawałkami jabłek. Przysmak nosił wdzięczną nazwę "ciastko jabłuszko".

Podziękował i trzymając papierową torebkę w dłoni, skierował się na pociąg. W takich chwilach żałował, że nie miał samochodu. Niestety w swojej obecnej sytuacji finansowej nie mógł sobie pozwolić na auto, więc chcąc nie chcąc, był skazany na środki transportu publicznego. Paręnaście minut nieśpiesznego marszu wystarczyło, by znalazł się na stacji kolejowej. Miał bilet miesięczny, więc nie musiał zawracać sobie głowy podchodzeniem do kas. Nie musiał też sprawdzać rozkładu jazdy, bo pociągi odjeżdżały co kilka minut. Wystarczyło spojrzeć na podłużne ekraniki znajdujące się w boku i z przodu pojazdu, by ujrzeć przesuwający się tekst ukazujący miejscowość, w której pociąg kończy swój bieg. Dwudziestolatek wysiadł do tego właściwego i zajął czteroosobowy kącik.

Nie czekał długo na odjazd. Drzwi zatrzasnęły się z prawie niesłyszalnym syknięciem. Na jego szczęście trafił na jeden z nowszych modeli kolei, więc pociąg jechał gładko i cicho. Mógł spokojnie oprzeć głowę o szybę — co z resztą chwilę później zrobił — nie bojąc się, że pozostanie mu tej przejażdżce niemiła pamiątka w postaci guza na głowie. Wyciszone wibracje i dochodzący do jego uszu szum, usypiały go. Kusiły, by zamknął oczy na jeden dłuższy moment, w którym fotel czule objąłby pasażera, a on zapadł w błogi sen. Podróż nie była długa, a nawet gdyby taka była, Kurapika nie miałby na tyle odwagi i pewności, że obudzi się we właściwym czasie, by uciąć sobie krótką drzemkę, tak więc odpuścił tę myśl, wygrywając małe starcie ze swoją wewnętrzną pandą.

Uświadomiony |¦hunter x hunter¦| ☑Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz