Stan profesor McGonagall był na tyle poważny, że podjęto decyzję o przeniesieniu jej do szpitala. Miała dużo odpoczywać i zostać pod obserwacją, aż nie poczuje się lepiej. Na zastępstwo jako opiekuna Gryffindoru wyznaczono panią Hooch, do której mieliśmy się zgłaszać w razie problemów. Obiecała, że będzie mieć oko na stan McGonagall, żebyśmy się nie martwili i spróbowali w spokoju napisać ostatni egzamin, co chyba nikomu nie przyszło łatwo. Tak więc wchodząc do Wielkiej Sali, musieliśmy porzucić jakiejkolwiek troski i dać z siebie wszystko. Było trudno przebrnąć przez pierwsze pytania, ale z czasem wypracowałam w sobie odpowiedni rytm i przez kolejne zadania szło mi już tylko lepiej. Przy ostatnich zadaniach udało mi się rozluźnić i odważyć, żeby spojrzeć na klepsydrę wskazującą pozostały czas. Zostało nieco mniej niż pół godziny, gdy salę przeszył po kolei wrzask, później śmiech i na końcu mocne uderzenie o podłogę. Wszyscy w tym samym momencie obrócili się na krzesłach, by zobaczyć, jak Harry zbiera się z ziemi i płochliwe rozgląda po klasie.
- Wracamy do pracy. - Zarządził profesor Tofty i wyprowadził ucznia z sali. Niechętnie odwróciłam się do karty i spostrzegłam, że nie zostało mi nic do uzupełnienia. Odczuwałam jakiś wewnętrzny niepokój, może zapomniałam o ważnej rzeczy. Jeszcze raz przejrzałam wszystkie pytania, ale wydawało się, że cały arkusz uzupełniłam poprawnie. W ślad za kilkoma innymi uczniami podniosłam rękę, żeby oddać pergamin i wyjść z sali egzaminacyjnej. Co dziwne, za drzwiami czekał Robert w towarzystwie pani Hooch. Nie wyglądał najlepiej, więc od razu się zaniepokoiłam i niemal pobiegłam w ich stronę.
- Rosemarie, tata... - Zapłakał, chowając drżącą brodę za rękawem.
- Macie pozwolenie, aby natychmiast udać się do domu, za piętnaście minut przybędzie ktoś, kto was zabierze. Zapakujcie najpotrzebniejsze rzeczy, a reszta zostanie wam wysłana. - Powiedziała profesor.
- Ale co się stało? - Dopytywałam przerażona. - Chyba nie..?
- Zachorował. - Odpowiedziała, bo Robert wciąż nie dał rady się odezwać. - Nie załamujcie się dzieciaki, na pewno wydobrzeje. W końcu to król, ma najlepszych lekarzy.
- Chodź Robercie, pójdziemy się przygotować. - Przyciągnęłam go do siebie, darując sobie komentarz w stronę trenerki quidditcha. Król czy nie, nikt nie wzywałby nas bez powodu. - Zobaczysz, że tacie zrobi się lepiej, jak tylko nas zobaczy.***
Całą drogę do jego sypialni nie zwracałam uwagi na nikogo innego. Ciągnąc Roberta za rękę, przemierzałam wszystkie stopnie i korytarze, żeby już go zobaczyć. Nie potrafiłam nawet powiedzieć, czy kogokolwiek mijaliśmy. Zapukałam w grube, dębowe drzwi i nie czekając na odpowiedź otworzyłam sypialnię. Ojciec leżał na środku łoża z zamkniętymi oczami i rękami wyciągniętymi wzdłuż ciała. Był blady, miał podkrążone oczy, a po czole spływał mu pot.
- Ciszej, Rosemarie. - Upomniał Nathaniel, którego dopiero teraz zobaczyłam. Oprócz niego, w kącie pokoju stali Dymitr i Gertruda. Czy ta kobieta naprawdę nie miała na tyle taktu, żeby wynieść się z pokoju, kiedy król leżał ciężko chory?
- Co z nim? Gdzie lekarz? - Zapytałam.
- Miał atak serca, to z przemęczenia. Jego stan jest stabilny, doktor niedługo wróci. - Powiedział Nathaniel. - Tata prosił, żebyście przyjechali.
- Usiądź Robercie, słyszałeś, że już z nim lepiej. - Usadziłam brata na łóżku, obok taty. Odwróciłam się do pozostałych. - Wyjdźmy na korytarz.
- Nie sądzę, aby... - Gertruda, tak jak zapamiętałam, uniosła głowę i zmrużyła oczy.
- Ale ja sądzę, król musi odpocząć. - Nie wiem, skąd znalazłam tyle siły, by się jej przeciwstawić. Dymitr uniósł brew, ale się nie odezwał. Wyszłam jako ostatnia, cicho zamykając drzwi. - Dziękuję, że pod naszą nieobecność zajęła się pani naszym ojcem, nie będzie to już konieczne. Proszę pozwolić, abyśmy teraz my dotrzymywali mu towarzystwa.
- Nie ma powodu, abym nie mogła tego robić. - Uniosła się.
- Ojciec lepiej się poczuje z dziećmi u boku, może pani oczywiście składać krótkie wizyty, nikt nie ma nic przeciwko. Ufam jednak, że są inne obowiązki, skoro przybyła tutaj pani z ramienia ministerstwa? - Denerwował mnie sam jej widok, to pewnie z jej powodu ojciec był chory.
- Księżniczka Rosemarie miała na myśli, że nikt z nas nie chce zabierać niepotrzebnie czasu szanownej pani, proszę się nie obawiać i oddać króla pod opiekę rodziny. Będziemy informować o poprawie jego zdrowia. - Dymitr pamiętał, że należy się zachowywać w jej towarzystwie. - Najdroższa, cieszę się, że mogę cię zobaczyć, przykro mi, że w takich okolicznościach.
- Wybacz mi proszę, wszystkie moje myśli zajmował stan ojca. Nie okazałam ci należytej uwagi. - Przeprosiłam, chcąc by Gertruda w końcu sobie poszła.
- Trudno się dziwić, oczywiście rozumiem. Zostawię cię z nim, żebyś mogła się uspokoić. Może mógłbym panią odprowadzić? - Zaoferował Dima, wyciągając czarownicę jak najdalej od króla. Rzucił mi pocieszający uśmiech i odszedł w stronę gabinetu. Ja wróciłam do sypialni.
- Oszalałaś. - Podsumował Nathaniel.
- Lepiej ty powiedz, co ta wiedźma tu robiła. Jak to się stało, że tata tutaj leży? To przez nią?
- Nie chciała się wynieść, przecież nie mogłem jej wyrzucić. - Burknął obrażony. - Ale to nie przez nią, znaczy nie bezpośrednio. Początkowo Dymitrowi udawało się wyciągać ją z gabinetu ojca na większą część dnia, ale chyba skończyły mu się historie, bo od jakiegoś miesiąca Gertruda łazi ciągle za tatą. Już nawet nie chodzi za mną do sowiarni ani mnie nie śledzi. Wieczorami odgrywamy scenkę, że idziemy spać, a w nocy załatwiamy wszystko, czego nie można zrobić przy tej czarownicy. Powinienem przypilnować ojca.
- Czyli słusznie ją stąd wywaliłam. Jeśli to jest powód, wyrzucę ją też z zamku, a najlepiej całego królestwa.
- Uspokój się, dobrze wiesz, że nie możemy.
- Cicho bądźcie, tata się budzi. - Przerwał Robert. Król zmarszczył czoło i powoli uniósł powieki. W momencie zapomniałam o Gertrudzie i usiadłam obok Roberta.
- Dzieciaki. - Bąknął niewyraźnie. - Wasze kłótnie by mnie obudziły z drugiego końca pałacu.
- Jak się czujesz? - Zapytaliśmy jednocześnie.
- Dużo lepiej, trzeba mi było odrobiny snu. - Uśmiechnął się. - Dawno wróciliście?
- Przed chwilą, ale Rosemarie zdążyła narazić się już Gertrudzie.
- Nie denerwuj taty, poza tym Dymitr wszystko załagodził.
- Właśnie o to chodzi, że nie musiałby, jeśli...
- Aj cicho bądź, przynajmniej on coś zrobił.
- Możecie przestać? - Zdenerwował się Robert.
- Aż mi się przypomniało, jak w dzieciństwie kłóciliście się dosłownie o wszystko. - Zaśmiał się król. - Ale nie pora na to. Dopóki mamy chwilę na osobności, chcę powiedzieć, co teraz.
- Powinieneś odpoczywać. - Zaprotestował Robert.
- Nie odpocznę, dopóki się nie zorganizujemy. Siadaj, Nathanielu. - Tata poprawił się na poduszce. - Nie możemy długo przebywać wszyscy razem, w jednym miejscu. Za kilka dni, kiedy rok szkolny oficjalnie się skończy, Rosemarie pojedzie z Dymitrem do Pravednowa. Robert nie może jechać z wami, jest w sukcesji przed tobą i nie będzie tam bezpieczny.
- Myślisz, że coś by mu zrobił? - Zapytał Nathaniel. - Przecież będzie gościem.
- Nie myślę, tylko wiem. Jemu chodzi tylko o Rosemarie, bo dzięki niej ma jakieś szanse na nasz tron. Co nie zmienia faktu, że musisz być ostrożna, córko. Pamiętaj, że to podstępny i wpływowy czarodziej. Nie odstępuj Dymitra na krok.
- O mnie się nie martw, tato. - Bez Roberta i tak nie zamierzałam opuszczać Dymitra nawet na chwilę.
- A ty, Robercie, pojedziesz na obóz wojskowy, musisz znać wszystkie procedury i poznać swoich żołnierzy. - Robert nie wydawał się zadowolony, że całe lato spędzi poza domem, a szczególnie w wojsku. To oznaczało dyscyplinę i brak czasu na majsterkowanie.
- Nathanielu, tak jak mówiliśmy, pojedziesz do Francji, by za jakiś czas oświadczyć się Manon. Wyjedziesz ostatni, dwa tygodnie po Robercie.
- Mamy zostawić cię samego? - Młodszy brat przyjął jakoś informacje o obozie, przemilczał nagłe ogłoszenie zaręczyn brata, ale na to nie mógł się zgodzić.
- Dam sobie radę, nie doprowadzę kolejny raz do takiej sytuacji. - Ojciec nie przyjmował sprzeciwów. - Poza tym Gertruda pewnie jeszcze tylko was przepyta i wyjedzie. W ciągu roku nie uzyskała nic, co by ją tu trzymało. Minister pewnie ściągnie ją do siebie.
- I tylko wtedy wyjedzie, Rosemarie, zachowuj się do tego czasu. - Upomniał Nathaniel.
- Nie musisz mi tego mówić. - Prychnęłam, zła na brata.
- Przyjmijmy, że każdy wie, co ma robić. Dajcie mi jeszcze trochę odpocząć, Robert może zostać do powrotu doktora, a wy zajmijcie się królestwem i naszymi gośćmi. Nikomu ani słowa o naszych planach.
- Dobrze tato. - Przytaknęliśmy i opuściliśmy sypialnię. Nathaniel od razu poszedł do gabinetu, oczekując, że zastanie tam Gertrudę, a ja postanowiłam iść do biblioteki, bo Dymitr zawsze lubił tam przesiadywać. Nie pomyliłam się, siedział na kanapie, skąd miał dobry widok na wejście. Wstał, gdy tylko mnie zobaczył.
- Nareszcie jesteś. - Przytulił mnie mocno. - Czy król się obudził? Jak się czujesz?
- Przebudził się na chwilę, ale teraz znowu zasnął. Nie wiem, ja... Strasznie się martwiłam.
- Twój tata jest silny, poradzi sobie, tylko odpocznie. Wybacz, Gertruda nas nie słuchała i koniecznie chciała zostać w tym pokoju, powinienem ją czymś zająć...
- To nie twoja wina, tylko jej tupet. I tak muszę ci podziękować, że odciążyłeś trochę Nathaniela i się nią zająłeś. - Podkręciłam głową.
- Usiądźmy i nie rozmawiajmy już o niej. Mam dość jej widoku. - Poprosił i zaprowadził mnie na poprzednie miejsce. - Zdecydowanie wolę patrzeć na ciebie.
- Cóż, zdążyłam napisać wszystkie egzaminy, a rok dobiega końca, więc do września nie wracam już do szkoły. Możesz więc patrzeć do woli. - Teraz, gdy emocje związane ze zdrowiem taty zaczęły opadać, pozwoliłam sobie przypomnieć korespondencję z Dymitrem. Dopiero w tej chwili dotarły do mnie uczucia związane z powrotem.
- Szczerze mówiąc, gdy tylko cię zobaczyłem, miałem ochotę złapać cię w ramiona i nie puszczać, ale nie chciałem naciskać. Zdrowie króla powinno być naszym priorytetem. - Na chwilę zmarszczył brwi i zaraz uniósł jedną. - Ale zastanawia mnie jeszcze jedna rzecz. Tylko obiecaj odpowiedzieć szczerze.
- Nie pamiętam, żebyś miał w zwyczaju pytać, zanim coś zrobisz. Ale dobrze, postaram się. - O co mogło mu chodzić?
- Czy od czasu naszego spotkania w Hogsmeade nic się nie zmieniło? Czym były podyktowane twoje listy? - Nie spodziewałam się zobaczyć na jego twarzy takiego wyrazu. Był zmartwiony, ale może... Pełen nadziei? Jakby to, co odpowiem miało zależeć od naszych późniejszych relacji. Czy to było to, o czym mówiła Angelina, że nie mogę się łatwo wycofywać?
- Pytasz, czy moje listy były szczere, czy że pisałam je z myślą o tych, którzy poza tobą je czytają? - Dopytałam. Gdy powiedziałam to na głos, zastanowiło mnie, czy on także pisał je dla mnie. Mówił, że musimy przekonać jego ojca, co do naszych uczuć.
- Tak. - Powiedział.
- Chciałeś szczerej odpowiedzi, więc nie mogę powiedzieć, że napisałabym je w ten sam sposób, gdyby nie świadomość, że są czytane. - Musiałam skończyć, zanim mi przerwie, bo wyglądał na zmieszanego. - Ale mimo treści, myślę że komunikat i ogólny sens pozostałby taki sam. Inaczej bym nie dotrzymywała obietnicy z listu.
- Mówisz prawdę? - Uśmiechnął się niedowierzając, a gdy kiwnęłam głową, cały się rozpromienił, bardziej przypominając siebie. - W takim razie zadbam, żeby każdego wieczora oprócz swojego imienia, zostawić na twoich ustach także pocałunek.
CZYTASZ
Korona Hogwartu
Fanfiction||Proszę nie sugerować się kolorem sukienki :)|| Kontynuacja już teraz! Część pierwsza: Korona Hogwartu Historia księżniczki Rosemarie z małego królestwa, której marzeniem jest studiowanie w Hogwarcie. Król stara się ukryć dar żony i córki przez o...