Ilija Pravednow nie zmienił się ani trochę od czasu, kiedy ostatni raz go widziałam. Przerzedzone włosy miał zaczesane do tyłu, na jego twarzy malował się grymas, a zapięta na wszystkie guziki szata opinała mu brzuch i szyję, jakby próbowała zamknąć go całego. Nie był zbyt wysoki, jednak jego ponura mina skutecznie trzymała wszystkich w bezpiecznym odstępie, aby bez zadzierania głowy, Ilija mógł zmierzyć wszystkich wzrokiem. Obok niego stała matka Dymitra, Jekaterina. Była to wysoka, drobna kobieta z blond włosami sięgającymi ramion. Szata idealnie pasowała do jej figury, była pięknie zdobiona i tylko dodawała uroku właścicielce. Poczułam na sobie chłodny, oceniający wzrok kobiety, gdy zbliżyłam się wystarczająco. Chyba zaakceptowała mój strój, bo uniosła nieznacznie kąciki ust i odwróciła wzrok, błyszcząc przy tym kolorowym cieniem na powiekach.
- Witajcie w domu, dzieci. - Powiedziała Olena, babcia Dymitra. Mimo temperatury, oprócz szaty miała na sobie także haftowany sweter z naszytymi na nim drogimi kamieniami. Gdy wyciągała ręce, żeby powitać Dymitra, wszystkie dźwięcznie zadzwoniły. Pogładziła go po policzku i bardzo teatralnym gestem machnęła na mnie ręką. - Ty musisz być Rosemarie.
- Dzień dobry. - Powiedziałam śmiało. Nie okazuj słabości, upomniałam się w duchu. - Bardzo mi miło, że zgodzili się państwo mnie ugościć.
- Ależ to oczywiste, skoro masz poślubić naszego syna. - Wtrąciła Jekaterina. - Nie krępuj się powiedzieć, jeśli czegoś będzie ci potrzeba, na pewno temu zaradzimy.
- Dziękuję. - Uśmiechnęłam się, choć czułam, jakby to było wyzwanie, a nie życzliwa uwaga.
- Wejdźmy do środka. - Zadecydował Ilija, jak gdyby sama jego obecność była powitaniem. - Dymitrze, sowa dla Olgierda czeka na poręczy, nie pozwól mu się niecierpliwić.
- Już się tym zajmuję. - Skłonił głowę, nie uśmiechając się ani trochę, jedynie przechodząc, przesunął małym palcem po moim nadgarstku. Dawał mi do zrozumienia, że będzie w pobliżu, choć dołączy do nas za chwilę.
- Podróż przebiegła wam bez problemów? - Zapytała babcia, wypełniając hol echem. Korytarz był długi i choć pomalowany na jasny kolor, sprawiał wrażenie niedostatecznie oświetlonego tymi kilkoma lampami po bokach pomieszczenia. Co jakiś czas przez obrazy przechadzały się postacie, z ciekawością zaglądając poza ramy, uważnie nasłuchując rozmowy.
- Dojechaliśmy bezpiecznie, bez najmniejszego problemu. Dziękuję. - Nie przestawałam się uśmiechać, choć odrobinę piekły mnie policzki. Dymitr zdążył dogonić nas w połowie korytarza. Musiał wcześniej przygotować list, skoro zajęło mu to tylko chwilę.
- Dobrze to słyszeć. - Kiwnęła głową Jekaterina. To ona otworzyła drzwi do pokoju dziennego, wpuszczając po kolei Olenę, męża, mnie i Dymitra.
- Usiądziemy tutaj, zanim podadzą obiad. - Powiedział Ilija, zajmując największy fotel. Olena usiadła zaraz obok niego, wskazując wzrokiem na miejsca, które mieliśmy zająć.
- Katio, bądź uprzejma nalać nam herbaty. - Powiedziała, bo srebrna zastawa z imbrykiem i filiżankami czekała już na stole. Matka Dymitra sięgnęła niechętnie po imbryk, napełniając naczynia gorącą herbatą. Gdy skończyła, ułożyła się wygodnie w fotelu na przeciwko nas.
- Jak zdrowie, babciu? Kiedy ostatnio byłem w domu, męczyła cię alergia. - Dymitr spróbował przerwać nastającą ciszę.
- Nie rób ze mnie chorowitej staruszki, wnuku. - Zamachała ręką, jakby wachlarzem, prezentując zgromadzonym pierścień z dużym tygrysim okiem.
- Nie śmiałbym, wyrażam jedynie troskę o moją drogą babcię. - Uśmiechnął się w połowie, na co Ilija zareagował głośnym oddechem. Rzeczywiście musiał nie znosić tego uśmiechu.
- Rosemarie, a jak czuje się król Olgierd? Słyszeliśmy o jego chorobie. - Zapytała Jekaterina.
- Już znacznie lepiej, to było tylko zmęczenie, choć bardzo się wszyscy martwiliśmy. - Wypiłam łyk wyjątkowo gorzkiej herbaty.
- Więc na szczęście to nic poważnego. Wydaje mi się, że nie zdążyliśmy podziękować za uroczy list, który wysłałaś nam po zaręczynach. - Przypomniała Jekaterina. - Cieszymy się, że już niedługo nasze rodziny się połączą.
- Tak, mnie również ta myśl sprawia ogromną radość. - Schyliłam głowę, ukrywając twarz w filiżance.
- Nie wątpię, naszyjnik, który podarował ci Dymitr, był w naszej rodzinie od pokoleń. - Wysunęła z wyrzutem Olena. Więc o to chodziło Dymitrowi, kiedy wspominał o bezpośredniości babci.
- Rosemarie jest już niemal rodziną, więc dobrze, że rodowe klejnoty pozostają w domu. - Wybronił Dymitr. On także starał się szybko opróżnić filiżankę. - A skoro mowa o pozostawaniu w domu, czyżby Viktor wyjechał?
- Miał coś do załatwienia. - Uciął ojciec, a Dymitr wyraźnie się rozluźnił. Wydało mi się to ciekawe.
- No cóż, najwyżej poznasz go później. - Uśmiechnął się Dima, tym razem pełnym uśmiechem. - Myślę, że do obiadu jeszcze sporo czasu, może pokażę w tym czasie dom swojej narzeczonej? Na pewno chciałaby się odświeżyć po podróży.
- Idźcie, tylko nie wychodźcie do ogrodu, jest okropnie gorąco o tej porze. - Zgodziła się Jekaterina, rzucając ukradkowe spojrzenie na Olenę i jej sweter.
- Do zobaczenia. - Powiedziałam, szczęśliwa, że mogę wyjść. Za drzwiami Dymitr przyłożył palec do ust i wskazał na obrazy. Najwidoczniej poza obserwowaniem, lubiły także plotkować.
- Osoby z obrazów na parterze znają kilka języków, na górze możemy rozmawiać swobodnie. - Powiedział, prowadząc mnie korytarzem i otwierając po kolei drzwi do każdego z pomieszczeń, z wyjątkiem kuchni i schodów. - Na dole jest pokój dzienny, tutaj obok jadalnia, dalej kuchnia i spiżarnia, łazienka oraz schody do piwnicy. W prawym skrzydle jest pokój wypoczynkowy, biblioteka, jeden gabinet i pokój z gablotami. Same nudy, nie daj się tam złapać babci.
- Biblioteka pewnie jest bezpieczna, bo w szkole i u mnie jest to twoje ulubione miejsce. - Zawsze tam rozpoczynałam poszukiwania Dymitra.
- Dokładnie tak, miło, że zauważyłaś. - Uśmiechnął się. Zawróciliśmy na końcu korytarza, zmierzając zapewne na górę. Portrety przyglądały nam się w milczeniu, zaczynając szeptać dopiero dwa kroki za nami.
- Te osoby z portretów to twoja rodzina? - Zapytałam, czując się obserwowana.
- Nie wszystkie, część z nich to przyjaciele rodu, ale sam nie umiem nazwać wszystkich.
- Powinno być ci wstyd, chłopcze. - Powiedział surowo mężczyzna z największego portretu na przeciwko schodów, był bardzo podobny do Iliji.
- Ważne, że ciebie rozpoznaję, dziadku! - Krzyknął przez ramię, gdy lekko pchnął mnie na schody, żebyśmy szybko zniknęli mu z oczu. - Przepraszam, ale niestety to ten sam przypadek co babcia.
- W porządku. Ostatni raz ze schodów spadłam tylko jakiś rok temu. - Zaśmiałam się, widząc jego urażoną minę. - Och daj spokój, wiem, że nie chciałeś.
- Jak to rok temu? Nic sobie nie zrobiłaś? Teraz też nie? - Był zatroskany.
- To było wtedy, kiedy Dumbledore nas odwiedził, a ojciec zgodził się na wysłanie mnie do Hogwartu. Złamałam rękę i żebro.
- Nie rozumiem, Dumbledore cię zepchnął? - Zaśmiał się i rozejrzał, jakby chciał wypatrzeć gdzieś czarodzieja.
- Nie, ale teraz jak o tym myślę, jednym zaklęciem mógł mnie poskładać, a tego nie zrobił. Szkolna pielęgniarka potrafi wyhodować nową kość, a ja leżałam w łóżku ponad tydzień.
- Więc może to nie jest tak dobry czarodziej, jak wszyscy myślą. Chcesz, żebym zaniósł cię na górę?
- Już nic nie można ci powiedzieć. - Obróciłam oczami i przyspieszyłam kroku na ostatnich stopniach.
- A z tobą pożartować. - Westchnął i złapał mnie za rękę. - Daj się chociaż zaprowadzić do twojego pokoju. Na prawo są pokoje rodziców, babci i Viktora. Mój jest pierwszy od lewej, obok drugiej łazienki, a kolejne są dla gości, możesz wybrać swój pokój.
- No nie wiem, chyba obojętnie. Który powinnam zająć?
- Ten najbliżej mojego. - Posłałam mu podejrzliwe spojrzenie. - Chodziło mi o to, że będę mieć cię na oku, ale podoba mi się to, co chodzi ci po głowie.
- Wybiorę ten, ale tylko dlatego, że moje rzeczy już tu są. - Powiedziałam, gdy po otwarciu pierwszych drzwi zobaczyłam swój kufer. Pokój był znacznie mniejszy od tego w pałacu, ale większy od komnaty w wieży Gryffindoru, miał też osobne pomieszczenie na ubrania i małą łazienkę.
- Dobrze, w takim razie będę tuż obok. Gdybyś potrzebowała pomocy z rozpakowaniem, zawołaj Złotkę. - Powiedział i ruszył w stronę drzwi.
- Jaką Złotkę? - W domu nie spotkałam nikogo poza rodziną Dymitra.
- Ach, zapomniałem ci powiedzieć. Złotko? - Odwrócił się i poprosił, żebyśmy usiedli. Przed nami, w miejscu gdzie przed chwilą stałam, zjawiła się mała postać o długim nosie i skierowanych w dół uszach. Miała białe włosy zaczesane do tyłu, duże brązowe oczy i drobne usta, rozciągnięte w niepewny uśmiech.
- Tak, panie Dymitrze? - Zapytała, chowając ręce za plecami. Miała na sobie sukienkę zrobioną z niebieskiego ręcznika, upiętego wstążkami w kilku miejscach. Wyglądała dość młodo, jak na skrzata.
- Złotko, to jest Rosemarie, moja narzeczona. Chciałbym, abyś w czasie jej pobytu tutaj, służyła jej pomocą, kiedy będzie tego potrzebować.
- Oczywiście, Złotka zawsze chętnie pomaga. - Powiedziała, kręcąc nogą, jakby się niecierpliwiła. - Co mam zrobić?
- Dziękuję, ale dam sobie radę sama. - Powiedziałam, zbyt późno się orientując, że powiedziałam coś nie tak.
- Sama? Złotka wszystko potrafi, niech pani nie myśli. Potrafi prać, prasować, sprzątać, układać buciki, a nawet gotować całkiem smacznie, tata czasem Złotce pozwala, ale ma nie ruszać przypraw...
- Chodziło mi o to, że tym razem chciałabym zrobić to sama. Ale może wieczorem chciałabyś pomóc mi przygotować kąpiel? Jestem pewna, że ja nie umiem tak dobrze, jak ty. - Nie miałam wcześniej okazji spotkać żadnego skrzata domowego, jedyną wiedzę na ich temat posiadałam z lekcji z Adrienem i oczywiście wykładów ze strony Hermiony.
- Złotka szykuje niesamowite kąpiele, chętnie pomoże, tylko niech pani zawoła kiedy i niech nie zapomni. Złotka już teraz przygotuje sole i olejki kwiatowe. Zabierze wszystkie, do wyboru...
- Dziękujemy Złotko, możesz już wrócić pomagać tacie. - Przerwał jej Dymitr, a istotka pokiwała głową i zniknęła. - Jest młodym skrzatem, mieszka tutaj z tatą.
- Nie spotkałam nigdy skrzata domowego, chociaż kilka pracuje w Hogwarcie. Moja przyjaciółka przez cały rok szyła im ubrania.
- Przecież one ich nie chcą. - Dymitr zmarszczył brwi, oburzony tym pomysłem. - Jeśli są dobrze traktowane, same sobie je robią ze ścinek materiałów albo niepotrzebnych pościeli. Różnie im to wychodzi, ale Złotka lubi się stroić. Na ich lata jest na razie nastolatką.
- Dużo o niej wiesz. Wspominałeś o tacie, a co z jej mamą? - Słowa Dymitra były dla mnie nowością.
- Niestety nawet jej nie poznała, umarła przy narodzinach Złotej. Moja rodzina ją przyjęła, kiedy Drapek przyniósł małą na rękach. On zajmuje się głównie gotowaniem i paleniem w kominkach, a także ogrodem.
- A co jeśli obca osoba podaruje im ubranie? Tak jak Hermiona zostawiała dla skrzatów ubrania?
- Od obcej osoby mogą przyjąć wszystko za zgodą właściciela. Nie wiem, jak działało to w Hogwarcie, skrzaty mogą dotykać ubrań, jeśli tylko nie są przeznaczone dla nich z jasną intencją. W Durmstrangu uczą, że gdy przyjmuje się skrzata na służbę, między rodem a stworzeniem tworzy się kontrakt, zamykający część mocy skrzatów. Ich magia jest inna od naszej, pozostawiona bez kontroli może mieć różne skutki. Dlatego skrzaty nie tęsknią za wolnością.
- Cóż, u nas nie uczy się o nich wcale, może z wyjątkiem Historii Magii.
- O tym, czego was nie uczą będę musiał ci sam opowiedzieć. Na szczęście mamy całe lato. - Uśmiechnął się czule na tą myśl i wstał z łóżka. - Ale na razie odpocznij po podróży. Wrócę, kiedy sam się rozpakuję.
CZYTASZ
Korona Hogwartu
Fanfiction||Proszę nie sugerować się kolorem sukienki :)|| Kontynuacja już teraz! Część pierwsza: Korona Hogwartu Historia księżniczki Rosemarie z małego królestwa, której marzeniem jest studiowanie w Hogwarcie. Król stara się ukryć dar żony i córki przez o...