Fred biegł przez pole, odtrącając na boki słoneczniki tarasujące mu drogę. Był na prawdę blisko, nic nie mogło mu już przeszkodzić.
Miał wrażenie, że droga między kwiatami nie ma końca. Bolały go nogi, a jego twarz poczerwieniała z wysiłku.
Rozsunął kolejne słoneczniki, tworząc tym samym przejście. Spojrzał przed siebie, a jego oczom ukazał się cel.
— Nareszcie... — wysapał zdyszany, obserwując stojący przed nim domek. Ściany zrobione były z desek, kilka czerwonych dachówek odpadło z dachu i leżało na ziemi. Zabrudzone okna i firanki, które powiewały na wietrze.
Wszystko to sprawiało wrażenie, jakby dom był opuszczony. Niezadbana i stara chata, której nikt już nie potrzebuje.
Podszedł kilka kroków do przodu. Wszedł na werandę, która zaskrzypiała, gdy postawił na niej stopę.
Podszedł do drzwi. Rzucił okiem na wiszący obok, przekrzywiony numer domu i brudną kołatkę. Stała tam też skrzynka na listy. Była pusta.
Chwycił delikatnie za okrągłą klamkę do drzwi. Zawahał się, nie wiedząc czy chce je otwierać.
— Raz się żyje, jak to mawiają. — mruknął do siebie, by dodać sobie otuchy i popchnął drzwi, wchodząc do środka.
Przenieśmy się do Nory i zobaczmy co działo się w niej wcześniej...
Jak każdego ranka, Molly, wstała i poszła zrobić pranie. Przy tak wielkiej rodzinie trzeba było robić je codziennie. Nucąc przyjemną melodię, machnęła swoją różdżką i uniosła w powietrze kosz na brudną bieliznę.
Stanęła pod drzwiami do pokoju bliźniaków i stuknęła energicznie w drzwi.
— Taka późna pora, a oni dalej śpią... — narzekała pod nosem, czekając, aż Fred i George otworzą drzwi.
Nikt jednak nie otworzył, więc kobieta wparowała do środka bez ostrzeżenia. Stanęła na środku pokoju, gotowa nawrzeszczeć na synów.
— Czy mam wam wysyłać specjalne zaproszenie, żebyście łaskawie podnieśli swoje cztery litery z łóżek i...— zaczęła, ale w połowie zorientowała się, że bliźniaków nie ma w sypialni. Pokój był pusty.
— Arturze! — wrzasnęła, wybiegając w panice z pokoju.
— Kochanie, nie krzycz tak, Ginny i Ron nadal śpią... — powiedział spokojnie Artur, słysząc dobiegający z korytarza krzyk małżonki. Siedział w fotelu i pił poranną kawę, przeglądając strony Proroka Codziennego.
— Bliźniaków nie ma w ich pokoju! Zniknęli! Nie ma ich! — lamentowała Molly, gdy wbiegła do salonu. Kosz na bieliznę, który utrzymywała w powietrzu zaklęciem, upadł z łoskotem na podłogę.
— Na pewno są. Może wyszli na zewnątrz? Albo są w innym pokoju? Nie denerwuj się, nie uciekli przecież. — powiedział Artur i podniósł się z siedzenia. — Zaraz ich poszukam.
Minęło kilkanaście minut. Bliźniaków jednak nigdzie nie było.
— Mówiłam, że zniknęli! Rozpłynęli się w powietrzu! — coraz bardziej zrozpaczona pani Weasley, siedziała na kanapie i chowała twarz w dłoniach.
— Znasz bliźniaków. Wrócą jeszcze dzisiaj, nie raz przecież się wymykali. — mówił pocieszająco Artur, głaszcząc żonę po plecach.
— A jeśli wcale nie wrócą?
— Wtedy będziemy się martwić.
Wróćmy do Freda...
Fred stanął w progu mieszkania. Podłoga skrzypiała, gdy tylko starał się zrobić krok.
CZYTASZ
The Sunflower Field || Fred Weasley ||
FanfictionNie powinno się zwlekać z powiedzeniem tego, jakim się jest na prawdę, nie bać się braku akceptacji czy odrzucenia oraz nie kłamać na temat swojej daty ważności. A wszystko zaczęło się od jednego listu... Listu, który już na zawsze zmienił sposób p...