— No nie — powiedziała Hermiona. Była długa przerwa kolejnego dnia i wyszli na dziedziniec, gdzie wreszcie zrelacjonował im przebieg konfrontacji z Malfoyem. Mniej więcej. — Harry, wezmę to jako osobistą porażkę. Przecież przygotowałam ci cały konspekt pod tytułem "Jak rozmawiać z Malfoyem o Balu".
— Nie był szczególnie pomocny.
— Bo go nie słuchałeś!
— Ale naprawdę nie był — wtrącił Ron. — Przepraszam, ale jesteś zbyt wielką optymistką, jeśli spodziewałaś się, że Malfoy da sobie wepchnąć jakieś logiczne zdanie do tego pustego łba.
Obrzuciła go urażonym wzrokiem.
— Gdybyś zrobił to z odpowiednią...
— Nieważne — przerwał im Harry. — Coś poszło nie tak. Zwalniam cię z odpowiedzialności, Hermiono.
— Nie możesz się poddać! — zaprotestowała. — To, że Cho jest zajęta, nie znaczy, że masz iść z Malfoyem. Wiesz, że sporo dziewczyn zachowuje się tak, bo ma nadzieję, ale później by się uspokoiły.
Wzruszył ramionami ze zrezygnowaniem.
— Jeszcze nie wiem, co zrobię.
I naprawdę nie wiedział. Przede wszystkim miał już dość całego zamieszania, potykania się i pogarszania sytuacji, i chyba miał ochotę machnąć na wszystko ręką.
Po tym, jak uciekł od Malfoya, przez jakiś czas krążył wzburzony po Hogwarcie w tę i z powrotem, próbując uporządkować myśli i określić, jak w ogóle się czuje. Przemierzył trzy razy wszystkie piętra – dziś chyba miał zakwasy od tylu schodów na raz – ale wciąż nie wiedział, czy jest bardziej przerażony, podejrzliwy czy niezdrowo podekscytowany.
Pewne było, że jeśli da teraz za wygraną, Malfoy odbierze to jako oczywistą zachętę i zaproszenie do... do czegokolwiek, co sobie wymyślił. Harry wcale nie był pewien, czy chce tego doświadczyć, ale chyba, w co sam nie dowierzał, chciał się przekonać, co Ślizgon zrobi. I przechodziły go dreszcze, choć miał za to ochotę rzucić się z Wieży Astronomicznej. Nie mógł już przestać się na niego gapić; na ostre rysy profilu, na dłonie obracające pióro i myślał przy tym, że te same dłonie znalazły się na nim najwyżej kilka sekund, a wywołały taki efekt.
A potem z szczerą konsternacją zastanawiał się, co z nim nie tak.
Bo coś musiało być nie tak. Może wreszcie ujawniała się jakaś trauma po otarciu się o śmierć na arenie.
W gruncie rzeczy w całym jego życiu nie było chwili, w której nienawidziłby Malfoya. Czasami mu się tak wydawało, ale ta niechęć i rywalizacja były częściej droczeniem się niż poważną wrogością, a przynajmniej tak to odbierał. Zwykle chciał mu dokopać, ale nie tak, żeby poważnie go skrzywdzić – nikogo nie chciałby poważnie skrzywdzić, nawet jego – czyli pokonać w Quidditchu, zetrzeć zadowolony uśmieszek z twarzy, wrobić w przefarbowanie pani Norris i narazić na gniew Filcha.
Ale to tyle; takie były niepisane zasady między nimi dwoma. Wszystko działo się bez ranienia się na poważnie – strzelali do siebie z broni bez amunicji. Albo kulami z plastiku. Jeszcze mieli na tyle rozumu, żeby nie zachowywać się jak kompletne dzieciaki, okrutnie i bezsensownie.
Mimo tego wszystkiego – coś było nie tak. Wydawało się niewłaściwe, żeby mógł tak chętnie i łatwo zapomnieć, że to właśnie Malfoy, niemal bez zastanowienia odpowiedzieć na dotyk. Rozsądek nie chciał uwierzyć w to, co zaproponowało ciało.
W porządku, mieli po szesnaście lat, hormony buzowały, czy jakkolwiek określiłaby to Hermiona, a skoro znalazł się w bardzo jednoznacznej sytuacji z atrakcyjnym chłopakiem, to miał prawo coś poczuć, ale to była tylko reakcja fizyczna. Nie pojawiła się racjonalnie.
![](https://img.wattpad.com/cover/289596259-288-k257017.jpg)
CZYTASZ
Hibiskus i tarta dyniowa
Fanfiction„Niewielkie, lśniące płatki wirowały na wietrze, na ziemi zdążyła powstać cienka warstwa puchu. Wargi rozciągnął mu bezwiedny uśmiech - błonia niknęły w ciemności i drobinach bieli i było pięknie. Było cudownie; szkło w ręce paliło zimnem, mróz kąsa...