Pierwszym, co dotarło do Harry'ego, gdy się obudził, był ból tępo pulsujący w czaszce. Drugim gardło wyschnięte na wiór.
Otwierał oczy nieskończenie powoli i mrugając raz za razem, z obawą, że wszystko pogorszy zbyt nagłe i jasne światło – ale nic takiego się nie stało. W pokoju panował komfortowy półmrok. Poza tym było raczej cicho. Jedynymi dźwiękami były jakieś stłumione szelesty z sąsiednich łóżek w dormitorium.
Przez chwilę wpatrywał się bezmyślnie w sufit i coś zgrzytało mu w głowie, ale nie był w stanie stwierdzić co.
Kilka długich sekund później elementy naraz wskoczyły na swoje miejsce – ten sufit nie był sufitem w Gryffindorze.
Nie był w swoim łóżku. Nie był w ogóle w swoim pokoju.
Wspomnienia z wczorajszej nocy w którymś momencie się urywały. Pamiętał początek Balu i jakieś przebłyski z późniejszych godzin – głośna muzyka, jeszcze głośniejszy śpiew tłumu, twarz Draco z ironicznym uśmiechem, Ron uwieszony na Zabinim, tańczące światła.
On i Malfoy wśród wirujących płatków śniegu.
Żołądek zacisnął mu się w supeł z nagłą paniką. Drgnął i zorientował się, że jest zaplątany w pościel – czyjąś pościel i podejrzewał czyją, a fakt, że przespał w niej całą noc, której zakończenia nie pamiętał...
Od pasa w dół był ubrany. Przyjął to z szarpnięciem wewnętrznej ulgi; koszula, kamizelka, krawat i wierzchnia szata zniknęły, ale to był mniej ważny problem. Zamrugał, odetchnął płytko, po czym zacisnął zęby i z wysiłkiem podciągnął się do góry.
Wzrok przyzwyczaił się już do częściowej ciemności. Widział na tyle dobrze, by zorientować się, że nie jest w typowym dormitorium – w pokoju było tylko jedno, duże łóżko, poza tym podejrzanie dużo przestrzeni i para drzwi. Jedne były zamknięte na klamkę, drugie uchylone i wydostawało się zza nich żółte światło lampy. To stamtąd dobiegały też stłumione dźwięki czyichś ruchów.
I był niemal pewien czyich.
Miejsce obok niego było teraz puste, ale nie spodziewał się, by Malfoy pogodził się ze spaniem na ziemi, żeby nie naruszać jego strefy komfortu. Absolutnie nie. Jedyne, na co mógł mieć nadzieję, to że nie przekroczyli żadnej granicy, która nie powinna zostać przekroczona. I tego akurat, na ile znał już Draco, nie powinni byli zrobić. Ślizgon w naprawdę ważnych kwestiach zawsze dotąd wykazywał się dozą rozsądku.
Co nie zmieniało faktu, że się pocałowali. I to nie raz; to było całe mnóstwo pocałunków przeciągniętych jeden w drugi, na tyle zajmujących, by Harry nie przejmował się tym, gdzie spędzi noc. Akurat te pocałunki zostały mu w głowie. Były zbyt oszałamiające, żeby rozmyć się razem z całą resztą wieczoru. Serce nieco żywiej zabiło mu w piersi na samą myśl o nich.
Został z Draco; to też coś znaczyło. Może ostatecznie dowodziło rzeczy, o których nigdy dotąd nie wspominali, ale o których doskonale wiedzieli.
Chyba miał motylki w brzuchu. Albo był blisko zwymiotowania.
Zanim zdążył zdecydować, zawiasy jęknęły i Malfoy wyłonił się zza drzwi.
Spotkali się wzrokiem. Mrugnął zaskoczony, a Ślizgon uniósł brew.
— Dzień dobry — rzucił niezobowiązująco i jak gdyby nigdy nic, przekroczył pokój, by otworzyć szafę.
— Dzień dobry — mruknął z trudem i skrzywił się na drapanie w gardle.
Z opóźnieniem zwrócił uwagę, że Draco wygląda... jak zwykle. W żadnym stopniu nie dawał po sobie znać, że poprzedniego dnia pochłonął znaczną ilość alkoholu. Poruszał się sprawnie i swobodnie, spojrzenie miał skupione. Mógł mieć wory pod oczami, ale równie dobrze to wzrok Harry'ego mógł zawodzić.
CZYTASZ
Hibiskus i tarta dyniowa
Fanfic„Niewielkie, lśniące płatki wirowały na wietrze, na ziemi zdążyła powstać cienka warstwa puchu. Wargi rozciągnął mu bezwiedny uśmiech - błonia niknęły w ciemności i drobinach bieli i było pięknie. Było cudownie; szkło w ręce paliło zimnem, mróz kąsa...