Rozdział VII

905 97 180
                                    


— Więc chcesz mi powiedzieć — powtórzył Ron powoli. — Że te sześć godzin spędziliście, wybierając jedną szatę?

Harry otworzył usta i zamknął je z powrotem bez słowa.

Zmierzali na śniadanie kolejnego ranka. Wczoraj w nocy udało mu się przemknąć bezpiecznie do Gryffindoru. Gruba Dama ofuknęła go, że ją obudził, ale na szczęście przez Pokój Wspólny i dormitorium prześlizgnął się bez przeszkód, w absolutnej ciszy.

Inną sprawą było, że kiedy już zakopał się we własnym łóżku, to niezbyt chciało mu się spać. W głowie odtwarzał znowu wszystkie momenty sprzed kilku godzin, analizował zachowanie Malfoya i próbował rozstrzygnąć, czy kryło się za nim coś innego niż zwykła życzliwość.

Myśli rozpraszały się we wszystkich kierunkach jednocześnie. Liczył, że może jednak upił się choć trochę piwem kremowym – miałby bardzo wygodne wytłumaczenie na to, jak dobrze się bawił przy Draco, gdy wracali do zamku. I na skołowanie, które ogarnęło go po sytuacji z Filchem.

Ale rano pamiętał wszystko jasno i wyraźnie, nie było mowy, żeby wczoraj było wynikiem alkoholu. A kiedy próbował wytłumaczyć się jakoś Ronowi i Hermionie, czuł, że tłumaczy się też sam przed sobą.

— Cóż, Malfoy... — zaczął bezradnie. — Malfoy naprawdę poważnie do tego podchodzi.

— No dobra — skomentował. — To spodziewam się, że zobaczę cię w tej szacie, rzucę Hermionę i zacznę cię podrywać w stylu Romildy Vane.

Harry i Hermiona równocześnie przewrócili oczami.

— Nie wybierał jej całe sześć godzin — sprostował. — Musieliśmy jeszcze tam dojść i wrócić, a poza tym czekać, aż skompletują zamówienie. I jeszcze uciekaliśmy przed Filchem. Tak właściwie to Malfoy nas przed nim uratował.

— Dżentelmen — mruknęła Granger.

— Hej, ale coś w tym jest. Przyniósł mi tartę dyniową, kiedy byliśmy w Saxby'm. Taką naprawdę dobrą. I wcale mnie nie otruł, chociaż na początku byłem tego prawie pewien. Mimo wszystko jest zbyt uprzejmy, coś mi w tym nie pasuje.

— No wiesz — zauważył Ron. — Skoro był taki zadowolony z zaproszenia, a teraz płaci ci za ubrania i kupuje ciastka, to może nie ma w tym żadnego spisku. I naprawdę próbuje przekonać, że warto z nim pójść na Bal.

Harry też o tym myślał. Ale sam nie wiedział, jak bardzo w taką wersję wierzy.

Wciąż nie powiedział nic o tym, że Draco – chyba – proponował mu seks w ramach "bycia tego wartym". Ani że dosyć jednoznacznie się do niego przystawiał i drażnił. I że na Gryfona to działa.

Wiedział, że nie ma w tym nic aż tak szokującego i mógłby przyjaciołom zaufać, ale zarazem... może chciał, żeby to zostało między nim a Malfoyem. Nie żeby kiedykolwiek zamierzał skorzystać. O tym nie było mowy. Ale nie wszystkie fakty były konieczne, żeby ocenić postępowanie Ślizgona.

— Zaczynam sądzić tak samo — przyznał. — Że próbuje mnie ugłaskać. Ale wiecie, nie chodzi o to, że w pewnym sensie zrobił mi prezent, tylko o to, że starał się, żeby to nie była dla mnie katorga. Próbował mnie zagadywać, pytał co bym zmienił i takie tam. Jak na siebie to był przemiły. I powiedziałbym, że to było szczere.

Weszli do Wielkiej Sali, która była wypełniona nadzwyczaj chaotycznym gwarem, ale poświęcił jej tylko jedno, niezbyt uważne spojrzenie. Była taka średnio co trzy dni, czasami bez jakiegoś konkretnego powodu. Pomyślał jedynie z lekkim niepokojem, że może to dotyczyć Śmierciożerców, ale atmosfera niezupełnie do tego pasowała, więc moment później był już z powrotem głową w chmurach.

Hibiskus i tarta dyniowaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz