Jasne, spotkanie ze smokiem było jednym z najbardziej przerażających – a może tym najbardziej przerażającym – doświadczeń w życiu Harry'ego, ale jego serce przyspieszyło niemal tak samo panicznie, jak wtedy na arenie, gdy z odległego końca korytarza usłyszał znajomy głos:
— Harry!
Zawahał się na krótki moment. Nie był pewien, czy chce się mierzyć z jego właścicielem. Zawsze się tak czuł, nieważne, czy istniał do tego powód.
I wcale nie dlatego, że się bał czy cokolwiek podobnego, ale zauważał po sobie, że w towarzystwie Cedrica Diggory'ego drastycznie wzrastają szanse, że w jakiś sposób zrobi z siebie kretyna.
Zwolnił i zatrzymał się, odwrócił za siebie. W krótkim rzucie oka dostrzegł, że korytarz zdążył już niemal opustoszeć i zaklął w duchu. Mógł nie zostawać u Flitwicka z pytaniami co do testu, choć gdyby Puchon naprawdę tego chciał, znalazłby go i tak, prędzej czy później.
— Cześć — Zmusił się, żeby posłać mu uśmiech.
Cedric dogonił go i odwzajemnił gest; zalśniła biel jego zębów, zalśniły jego włosy i Harry poczuł się trochę, jakby spojrzał prosto w słońce albo wybuchający wulkan. Zawsze tak było. Diggory nie pojawiał się tak po prostu – chodził po Hogwarcie, błyszcząc jak jakaś żarówka, charyzmatyczny, idealny.
Bezwiednie, powoli ruszył dalej, mając nadzieję, że im szybciej dotrze do Gryffindoru, tym więcej oszczędzi sobie potencjalnych porażek.
— Już po lekcjach? — zagadnął Cedric.
— Eee... Tak, właśnie skończyliśmy.
Chłopak wydawał się nastawiony przyjaźnie, ale Potter miał w głowie swoją rozmowę z Cho wczoraj i przedwczoraj – miał też w głowie, że wtedy już chyba trzeci raz złapał wzrok Diggory'ego na ich dwójce razem.
Z rozgoryczeniem zdawał sobie sprawę, że to Cedric jest starszy, wyższy i bardziej przystojny i wcale nie umykało mu też, że Chang dzieli z nim promienne uśmiechy. Od jakiegoś czasu czuł, że jego szanse tylko maleją. Nie powinien być zaskoczony i chyba nie był – zamiast tego rosła irytacja, chociaż teraz, kiedy spoglądał nieco w górę, w szczere i prostolinijne oczy Puchona, jakoś nie mógł jej w sobie znaleźć.
Nie dało się zaprzeczyć faktom i nie miało sensu zrzucać na kogokolwiek winę – Cedric zwyczajnie był lepszą partią. Widział to nawet Harry, nie tylko Cho.
Starszy chłopak pewnie też to widział, a mimo to Potter w głębi ducha podejrzewał, że może zaraz usłyszeć, by się łaskawie od dziewczyny odczepił.
Nie żeby Harry się do niej przystawiał – absolutnie. Po prostu, jeśli trafiała się okazja, to szukał tematu do rozmowy i kontaktu. A jeśli okazja się nie trafiała, to sam ją tworzył.
Diggory zupełnie nie wyglądał, jakby ledwie w zeszłym tygodniu stanął twarzą w twarz ze śmiercią zamaskowaną pod łuskami, kłami i smoczym ogniem. Co prawda nie miał powodu, żeby się martwić, bo poradził sobie ze swoim przeciwnikiem wręcz śpiewająco. Obeszło go to wszystko tyle, co zeszłoroczny śnieg. Ot, drobnostka. Parę machnięć różdżką i dopiął swego.
Harry zdołał zniszczyć pół areny i dwie wieże zamku podczas swojej walki. Jeszcze parę dni temu miał wory pod oczami, bo jego umysł nie chciał przyjąć do wiadomości, że jednak żyje, a serce nie chciało zwolnić panicznego bicia i nocą przewracał się tylko z boku na bok zamiast spać.
Zauważył już, że jego udział w Turnieju to jakaś pomyłka, ale starcie ze smokiem oznajmiło mu to jeszcze raz, tylko trochę brutalniej. I nie żeby się nie cieszył, że ta bestia nie przepołowiła go na pół jednym trzaśnięciem szczęk; cieszył się, choć trudno było naprawdę odczuwać ulgę, kiedy wokół przeważnie rozlegały się drwiny albo współczucie. Bardzo płytkie współczucie, bo odnosiło się jedynie do tego, że wylądował na szóstej pozycji w punktacji.
![](https://img.wattpad.com/cover/289596259-288-k257017.jpg)
CZYTASZ
Hibiskus i tarta dyniowa
Fiksi Penggemar„Niewielkie, lśniące płatki wirowały na wietrze, na ziemi zdążyła powstać cienka warstwa puchu. Wargi rozciągnął mu bezwiedny uśmiech - błonia niknęły w ciemności i drobinach bieli i było pięknie. Było cudownie; szkło w ręce paliło zimnem, mróz kąsa...