Kolejny atak; zginął Connor Mault, tak naprawdę nikt. Nie pracował w Ministerstwie, ale prowadził własną działalność, nie miał też bliskich kontaktów z ani jedną ważną osobą. Nie wydawało się, jakby jego śmierć miała cokolwiek zmienić albo oznajmić, a mimo to nad trupem unosił się Mroczny Znak. Zabity został Klątwą Uśmiercającą, szybko i bezboleśnie. Ciało znaleziono wczoraj wieczorem w labiryncie uliczek na londyńskim przedmieściu.
W gruncie rzeczy Prorok nie poświęcił temu wiele miejsca w gazecie. Umieścili informację gdzieś przed połową wydania i nie zagłębiali się w szczegóły. Rzekomo śledztwo w sprawie nadal trwało, ale Harry wiedział, że skończy się tak samo jak wszystkie inne – w ślepej uliczce i z brakiem tropów, a ewentualne pytania dziennikarzy zostaną przemilczane.
Uczniowie przeważnie nie zwracali na to wydarzenie uwagi, w Wielkiej Sali śniadanie było tak samo głośne jak zawsze. Harry'emu jednak sprawa nie dawała spokoju. Była zbyt wyrwana z kontekstu, zbyt bezsensowna. Ot, zamordowali przypadkowego człowieka. Po co? Kim był tak naprawdę?
Gdyby nie czuł, że każde działanie Śmierciożerców może wpłynąć na bezpieczeństwo Syriusza, pewnie zostawiłby to w spokoju. Ale tak nie było, więc – zanim skierował się do Gryffindoru – z egzemplarzem Proroka w dłoni znalazł się w gabinecie Moody'ego.
Była niedziela rano i przemierzając korytarze, gdzieś po głowie odbijał mu się obraz Malfoya sprzed kilku minut – swobodnie uśmiechnięty, jak zwykle olśniewający. On i Francuzi wydawali się pięknieć tylko bardziej z każdym dniem, jakby zbliżający się Bal sprawiał, że rozkwitali. Ich oczy błyszczały, gesty przepełniała pewność siebie.
Wieczorem miał udać się z Malfoyem do Pokoju Życzeń na próbę tańca. I zamierzał to zrobić. Po prostu wolał za wiele o tym nie myśleć. Na razie względnie mu się to udawało, a kolejne morderstwo miało szansę utrzymać ten stan rzeczy.
Korytarze prowadzące do klas były raczej puste. Właściwie nie był pewien, czy znajdzie Moody'ego w jego biurze, ale to było pierwsze, co przyszło mu na myśl – znaleźć go i dowiedzieć się więcej. Sama ta możliwość była w jakiś sposób kojąca; teraz miał już kogoś, do kogo mógł się zwrócić z pytaniami.
Zapukał w drzwi gabinetu i stłumiona odpowiedź dobiegła go niemal natychmiast:
— Wejść.
Znalazł się w środku i krótkim rzutem oka objął pomieszczenie – Szalonooki pochylał się nad stertą dokumentów przy swoim biurku. Obrócił się, żeby zamknąć za sobą drzwi, a kiedy spojrzał z powrotem, mężczyzna wwiercał w niego badawczy wzrok.
— Profesorze — odchrząknął.
— Potter — przywitał go. — Przyszła sowa od Blacka?
Natychmiast zmarszczył brwi, wytrącony z równowagi i zaniepokojony.
— A powinna?
— Tak przypuszczam — Moody skinął mu głową, wskazując wolne krzesło i Harry osunął się na nie bez przekonania. — Rozmawiałem już z twoim, pożal się Merlinie, chrzestnym i ustaliliśmy parę rzeczy, o których pewnie chciałby powiedzieć ci osobiście. Ale to było niedawno, ptak może się spóźniać. W każdym razie, o co chodzi?
Zamrugał, przez chwilę niezdolny do zebrania myśli. Zawirowały mu w głowie wszystkie rozmowy z Syriuszem, szczególnie ich ostatnia. To, co uzgodnili on i Moody wydawało się nieporównanie ważniejsze niż artykuł z Proroka, ale zmusił się, żeby dotrzeć do wszystkiego po kolei.
— No właśnie, o co chodzi? — odparł i podsunął mu otwartą gazetę. — Kim był ten człowiek?
Alastor tylko przemknął wzrokiem po treści; musiał wcześniej bardziej wnikliwie przeczytać wszystko.
CZYTASZ
Hibiskus i tarta dyniowa
Fanfiction„Niewielkie, lśniące płatki wirowały na wietrze, na ziemi zdążyła powstać cienka warstwa puchu. Wargi rozciągnął mu bezwiedny uśmiech - błonia niknęły w ciemności i drobinach bieli i było pięknie. Było cudownie; szkło w ręce paliło zimnem, mróz kąsa...