— Potter — rzucił Moody tylko do niego, kiedy skończyła się lekcja, przechodząc z tylnej części klasy między ławkami. — Zostań na chwilę.
Harry podniósł wzrok, ale profesor już się oddalał, nie zwracając na niego uwagi. Zawahał się, po czym mruknął do Rona, by na niego nie czekali i wrócił do pakowania się, celowo z tym zwlekając. Gdy pozostali opuszczali klasę i hałas cichł, podszedł do biurka; Szalonooki świdrował go wzrokiem.
Przez cały dzień Gryfon miał humor najwyżej średni. Dosłownie wszyscy plotkowali o nim i o Malfoyu, a wiedział, że te plotki dopiero nabierają prawdziwego rozpędu. Dziewczyny, które wcześniej uśmiechały się do niego zalotnie, teraz patrzyły wrogo lub pogardliwie, trzymały się z daleka. Te spojrzenia wystarczały, by czuł się źle, nawet jeśli nic złego nie zrobił.
Nikt nie słuchał, że wyszło tak, a nie inaczej, przez pomyłkę. Byli zbyt wzburzeni i podekscytowani tematem do spekulacji. Przypuszczał zresztą, że niektórzy zerkali z konsternacją nie tylko dlatego. Te rzuty oka i ignorowanie czasami okazywały się najgorsze. Chyba właśnie tego się obawiał – niechęci, nawet obrzydzenia, bo miał partnera, a nie partnerkę.
Dzięki Merlinowi, że McGonagall się o to nie czepiała, ale może nie powinien świętować za wcześnie. Może wciąż była w szoku.
W gruncie rzeczy wszyscy nauczyciele trzymali się od sprawy z daleka. Nie mieli powodu interweniować, dopóki między uczniami nie dochodziło do przepychanek i otwartych wyzwisk, a do tego nikt się nie palił. Musieli wiedzieć, co się dzieje, ale nieźle się z tym skrywali. Harry mimo wszystko obawiał się wejść przed południem na zajęcia u Snape'a. Malfoya Mistrz Eliksirów faworyzował, ale jego mógł nadal pogrążyć bardziej niż zwykle.
Ignorował Draco w klasie. Nie rozmawiał z nim od wczorajszego ranka, Malfoy też nie próbował się do niego zbliżać. Niewykluczone, że na poważnie wziął to, co Potter powiedział wtedy w Wielkiej Sali. Jeśli tak – słusznie. Wściekłość płonąca w Harrym straciła na sile, odzyskał równowagę i nad nią panował, ale nie był gotów całkiem odpuścić. Nie, kiedy wszystko podsycały pogłoski i wścibskie spojrzenia. Nie, kiedy wiedział, że Draco pewnie z tej afery czerpie przyjemność. Wystarczało mu, że wyglądał tak samo swobodnie i pewnie jak zawsze.
Tak samo jak z nim, nie rozmawiał też z Cho. Ani z Cedrikiem. W ogóle od większości dalszych znajomych trzymał się na razie na dystans, nie miał ochoty badać ich reakcji i próbować wszystkiego tłumaczyć. Ginny oraz koledzy z dormitorium traktowali go względnie normalnie, ale nie był pewien, czy mu wierzą. Może brzmiał zbyt nieprawdopodobnie. Sam wiedział, że łatwo powątpiewać w to, jak Malfoy zareagował na zaproszenie.
Tłum był stale głodny sensacji. Ludzie, których kojarzył tylko z widzenia, przychodzili z pytaniami, od kiedy umawia się z Malfoyem. Widział w ich dłoniach zdjęcia wycięte z gazet, słyszał swoje i jego nazwisko w ich ustach.
Miał tego dosyć – ich, Malfoya, wszystkiego. Był zły i zmęczony i do reszty minęły mu te chwilowe myśli, że Bal nie jest absolutnym koszmarem.
Ron i Hermiona byli w tych okolicznościach jego wybawieniem, jak kawałek stałego lądu podczas sztormu, ale byli oni i nic więcej. Z Syriuszem bał się rozmawiać przez kominek, by nie zostać przy tym nakrytym. Nie był w stanie też skupić się na nauce i oderwać tym od rozmyślań, tak samo kończyło się szukanie rozwiązania na drugie zadanie Turnieju.
Więc stając przed Moodym, patrzył na niego z niewielkim zainteresowaniem, nastawiony raczej na kolejne złe wieści niż cokolwiek dobrego.
— Czy Malfoy szantażował cię, żebyś poszedł z nim na Bal? — zapytał bezceremonialnie Szalonooki, gdy zamknęły się drzwi za ostatnią osobą i zostali w klasie tylko we dwoje.
CZYTASZ
Hibiskus i tarta dyniowa
Fanfiction„Niewielkie, lśniące płatki wirowały na wietrze, na ziemi zdążyła powstać cienka warstwa puchu. Wargi rozciągnął mu bezwiedny uśmiech - błonia niknęły w ciemności i drobinach bieli i było pięknie. Było cudownie; szkło w ręce paliło zimnem, mróz kąsa...