Rozdział XV

892 101 114
                                    

— Przestań panikować — mruknął Harry przez zęby. — Bo ja też zacznę.

Po raz kolejny wyprostował mankiety koszuli, ułożył je idealnie równo pod materiałem wierzchniej szaty. Ron zaklął pod nosem.

Gryfonowi serce waliło w piersi i nerwy sprawiały, że też miał ochotę przeklinać, ale ugryzł się w język. Zamiast tego, jako metodę uspokojenia, przebiegł w myślach całą procedurę, którą wcześniej przedstawił mu Draco. Czy może raczej narzucił.

Wziął prysznic, wtarł w skórę i włosy wszystko, co od niego dostał, dwa razy upewniając się, że robi to we właściwej kolejności – rzekomo nie była ona bez znaczenia. Umył zęby, później ubrał spodnie, koszulę i kamizelkę, wyprasowane wcześniej zaklęciami. Dopilnował, by wszystkie elementy leżały równo i starannie. Zawiązał krawat, podciągnął go pod szyję, po czym naciągnął na siebie wierzchnią szatę, zapinając ją tuż poniżej mostka. Użył dwóch psiknięć perfum, przeczesał włosy palcami, a kiedy spojrzał w lustrze na efekt końcowy, był skłonny stwierdzić, że niczego nie zepsuł. A może nawet poszło mu całkiem nieźle.

Czując, że sam wygląda dobrze, ogarniało go podekscytowanie – wiedział, że Draco będzie aż lśnił. Chciał go już zobaczyć.

Był jednocześnie zdenerwowany i zniecierpliwiony. Naprawdę nadszedł wieczór Balu. Z jednej strony Dumbledore wydawał się ogłosić to wieku temu, z drugiej nie dalej niż wczoraj. Czas przemknął w jakiś dziwny sposób, a teraz schodził do głównego holu zamku, żeby wziąć w nim udział. U boku Draco Malfoya. W to też z trudem przychodziło mu uwierzyć.

— No dobra — rzucił Weasley nerwowo. — Ale co jeśli...

— Przestań — uciął go zdecydowanie, zdeterminowany, by nie dopuścić do siebie złośliwych wątpliwości. — Koniec. Nic się nie stanie.

Ron zamilkł; wyglądał, jakby zaczął powtarzać to sobie w myślach.

W pewnym sensie Harry rozumiał, czemu przyjaciel tak obawia się czegoś zepsuć. Sam chciał się dzisiaj dobrze bawić, wykorzystać nadarzającą się okazję, żeby nie myśleć o szkole, Turnieju i Śmierciożercach. I chciał tego razem z Draco. Malfoy dowiódł, że jeśli chce, to potrafi zachować się jak człowiek, a to z kolei szybko dowiodło, że mogą spędzać wspólnie czas i czerpać ze swojego towarzystwa. Niejednokrotnie już przy nim łapał się na bezwiednym uśmiechu, niejednokrotnie to Ślizgon poprawiał mu humor.

Ulżyło mu, kiedy stało się jasne, że aż do końca zdołali współpracować. I natychmiast pojawiła się ekscytacja, wyczekiwanie. Elektryzujący dreszcz na samą myśl o spędzeniu wieczoru z Draco. Z trudem to do niego dotarło, ale chyba właśnie Malfoy sprawił, że Harry wzbudził w sobie chęć, do pojawienia się na Balu. Wiedząc, że będzie z nim, jakoś łatwo było pogodzić się z wszystkimi – nagle błahymi – przeszkodami. Ludzie, którzy nadal krzywo na niego patrzyli? Co z tego. Cho, przy której czuł się niemożliwie niezręcznie? Właściwie nieważne.

Zeszli ze schodów i skierowali się w stronę Wielkiej Sali. Harry dostał trochę wytycznych od McGonagall – czempioni otwierali Bal pierwszym tańcem, mieli pojawić się przed głównym wejściem.

Tutaj już kręciło się wielu ludzi i z zaintrygowaniem obrzucał ich wzrokiem, świadom, że jest obiektem podobnego zainteresowania. Odczuł przypływ złośliwej satysfakcji, kiedy spojrzenia zmieniały wyraz, uczniowie mrugali nagle, jakby musieli się upewnić, że dobrze widzą. Wiedział, że ma całkiem niezłą szatę i był świadom tego, jak wygląda – wystarczało unieść podbródek i ściągnąć łopatki, żeby niektórzy rozszerzali oczy, niemal tracąc wątek. Czy tak właśnie czuł się Draco na co dzień?

Hibiskus i tarta dyniowaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz