Zderzył się z kimś natychmiast po wyjściu zza rogu. Od uderzenia zadzwoniło mu pod czaszką – chyba dostał w skroń nosem lub brodą. Usłyszał głuche stęknięcie, stłumił jęk i cofnął się, podnosząc wzrok.
Natychmiast poczuł falę nerwów. Zawroty głowy postanowił zrzucić na skutki uderzenia.
— Cedric — mruknął. — Wybacz. Jesteś cały?
Przypomniał sobie, że starał się schodzić Cedricowi z drogi w ciągu paru ostatnich dni i zmówił w duchu modlitwę, by jego twarz nie stała się czerwona z zażenowania. Aż za dobrze pamiętał, w jakich okolicznościach poprzednio spotkał się z Puchonem – na środku Wielkiej Sali, wśród rozwścieczonych dziewczyn.
Kiedy to Cedric postanowił bronić go przed falą pogardy do homoseksualistów. Nie żeby akurat w tym było coś dziwnego, ale wciąż był świadom, że to jego zaproszenie przyjęła Cho. Tak naprawdę to starał się unikać wszystkich dalszych znajomych w szkole. Reakcje ludzi, których nie znał, przeważnie nie zostawały mu w głowie, chociaż wpływały na nastrój. Całkiem inaczej jednak było z tymi, z którymi utrzymywał jakiś kontakt.
A sprawy z Cedrikiem miewały się dziwnie już poprzednio. Co najmniej od czasu tego tekstu o łazience prefektów.
Diggory przyłożył wierzch dłoni do nosa, oczy miał załzawione.
— Nic mi nie jest — zapewnił. — A ty?
— W porządku. To moja wina, spieszyłem się.
Puchon machnął ręką.
— Ja też. Bez znaczenia.
Harry już chciał ruszyć dalej w swoją stronę, zrobił nawet jeden krok w głąb korytarza, ale potem coś kazało mu się zatrzymać. Coś, a dokładniej wspomnienie tego, jak otworzył jajo pod wodą. A razem z tym niechciane wspomnienie słów Jęczącej Marty, ale akurat to zdusił z powrotem na dnie umysłu.
— Słuchaj, ja... Zrobiłem tak, jak mi kazałeś z jajem i zadziałało — wyjaśnił. — Dziękuję. Nie wiem, jak szybko sam bym na to wpadł.
Diggory uśmiechnął się blado.
— W gruncie rzeczy ja też miałem odrobinę pomocy, żeby wykombinować, co dokładnie trzeba zrobić — odparł.
Harry uniósł brew, ale ten mówił dalej, zanim zdążył cokolwiek wtrącić:
— A teraz ważniejszy problem jest chyba taki — zauważył. — Żeby wymyślić, jak wytrzymać tyle czasu pod wodą.
Gryfon skrzywił się nieznacznie.
Coraz bardziej go to stresowało. W każdej wolnej chwili szukał czegoś przydatnego w szkolnej bibliotece – właśnie tam przed chwilą zmierzał – ale uparcie efekty nie chciały się pojawić. Żadne, nawet najmniejsze efekty. Coraz mocniej go ten fakt niepokoił i zaczynał na poważnie myśleć o tym, by zorganizować sobie u McGonagall lekcje z transmutacji ludzkiej. Przy czym nie wiedział jeszcze, czy to w ogóle możliwe.
Ron i Hermiona pomagali mu brnąć przez wcześniej wybrane książki, więc praca miarowo szła do przodu. Zmniejszała się ilość materiału do sprawdzenia, zmniejszały się też szanse, że gdzieś znajdą rozwiązanie. A mimo to wciąż nie potrafił się zmusić, by szukać pomocy u Syriusza; jak miałby kazać mu przejmować się tym, kiedy chrzestny każdego dnia był w prawdziwym niebezpieczeństwie?
Z Turniejem też coś nie grało, Harry przecież się nie zgłosił. To jednak zawsze bladło w porównaniu ze Śmierciożercami.
— Też mnie to trochę niepokoi — przyznał Gryfon. — Na razie myślałem tylko o transmutacji. Nic innego nie przychodzi mi do głowy. To właściwie aż dziwne, że nie istnieje eliksir, który pozwalałby oddychać pod wodą albo coś w tym stylu.
CZYTASZ
Hibiskus i tarta dyniowa
Fanfiction„Niewielkie, lśniące płatki wirowały na wietrze, na ziemi zdążyła powstać cienka warstwa puchu. Wargi rozciągnął mu bezwiedny uśmiech - błonia niknęły w ciemności i drobinach bieli i było pięknie. Było cudownie; szkło w ręce paliło zimnem, mróz kąsa...