Rozdział XII

834 85 31
                                    


Czwartkowe popołudnie ciągnęło się w nieskończoność; Harry oddychał zapachem starych książek z biblioteki, obserwował pusto wirujące w słońcu drobinki kurzu. Dzień był lodowaty, ale niebo bezchmurne. Wciąż jeszcze nie spadł ani centymetr prawdziwego śniegu.

Ron i Hermiona milczeli, do ciszy jednak trochę brakowało. Skrzypiały pióra na pergaminie, co jakiś czas szeleściły przewracane strony. Między regałami rozlegały się kroki i stłumione głosy, okazjonalnie odległy śmiech czy trzask zamykanych drzwi.

Był zmęczony – a może tylko nie miał ochoty się uczyć. Miał tak samo niewiele entuzjazmu do powtórek z zaklęć, jak do pracy nad wskazówką z jaja. Zazwyczaj w takich chwilach życie ratował mu Quidditch. Tęsknił za lataniem codziennie, tęsknił za lataniem w ogóle. Kiedy nie mieli regularnego grafiku treningów, ciężko było zebrać drużynę na boisku, a samemu - lub nawet w dwie osoby – to nie było to samo. Brakowało mu rywalizacji, spiskowania w szatni po ćwiczeniach, przyjemnego bólu mięśni.

Okrążał palcami swój kałamarz, jego myśli błądziły już od dobrych kilku minut, gdy Hermiona przerwała pisanie swoich notatek i podniosła na niego wzrok, po czym rzutem oka objęła całe otoczenie; nieruchome regały, promienie słońca padające na stół. Przez chwilę słuchała też dźwięków z otoczenia, jakby upewniając się, że nikt im nie przeszkodzi.

— Harry — zagadnęła, odkładając swoją pracę. — O co chodzi?

Zamrugał, wyrwany z otępienia.

— Hm?

Wpatrywała się w niego z zastanowieniem.

— Jesteś rozkojarzony.

Wtedy Ron też zostawił naukę. Obrzucił ich oboje nierozstrzygniętym spojrzeniem i Harry'ego ogarnęło dziwne przeświadczenie, natychmiast stał się nieufny.

— Nie — odparł, choć wszyscy wiedzieli, że to bzdura.

Hermiona wyglądała, jakby bardzo starannie dobierała słowa.

— Czy jest jakiś... konkretny powód, dla którego jesteś rozkojarzony?

— Ja... — zaczął i urwał, skonsternowany. — A powinien być?

— Cóż, dowiedziałam się — powiedziała, spuszczając wzrok na swoje pióro. — Znaczy, myślę, że się dowiedziałam... W porządku, chodzi o to, że Krum znowu próbował zaprosić mnie na Bal.

Zerknął z ukosa na Rona, ale patrzył na niego badawczo, ostrożnie – na Granger właściwie nie zwrócił uwagi.

— To było dzisiaj między lekcjami — ciągnęła. — Przyszedł do mnie i najpierw zagadywał o byle czym, chyba chciał mnie jakoś urobić, bo zorientował się, że w ogóle go nie znam. Było mi jeszcze bardziej głupio odmówić, bo ewidentnie mu zależało i naprawdę wyglądał, jakby... sama nie wiem, to niedorzeczne. W każdym razie był potem sfrustrowany i dosyć nerwowy, może spodziewał się, że za pierwszym razem mnie przestraszył czy coś takiego.

Zmarszczył brwi i chciał się odezwać, ale go ubiegła.

— I powiedział wtedy pod nosem, nie do mnie, ale to usłyszałam, coś o tym, że to jak z tym blondynem, który zachowuje się jak Fleur. Fleur Delacour. I...

Na chwilę zabrakło jej słów. Na chwilę też spojrzeli sobie w oczy, a Harry z oporem usiłował zmusić się, żeby dostrzec, do czego Hermiona właściwie zmierza.

W następnej sekundzie go olśniło.

Krum. I blondyn, który zachowuje się jak Delacour – jak wila. Krum i Draco.

Hibiskus i tarta dyniowaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz