~33~

124 10 37
                                    

Ze zgrozą zauważyłam, że dni zaczęły być niebezpiecznie do siebie podobne. Zupełnie tego nie chciałam, bo to oznaczało monotonię i nudę, czyli elementy niekoniecznie przyjemniej rutyny. Wtedy to dni ekstremalnie się dłużą, a jednocześnie człowiek patrzy na kalendarz mając wrażenie, że czas okropnie szybko mija i przecieka wręcz przez palce.

W panicznym odruchu, będącym sprzeciwem wobec takiego stanu rzeczy, zaczęłam próbować nowych hobby, aby czymś się na siłę zająć. Niestety okazało się, że czegokolwiek bym nie próbowała, cieszyło mnie tylko przez chwilę. Potem znów wracałam do poczucia zastoju, które było niekomfortowe, ale tak bardzo sprawiało wrażenie czegoś znanego, jakby było stanem, który pasował do okoliczności jak żaden inny, który próbowałam u siebie wywołać.

Może naprawdę był to stan właściwy? W każdym razie z pewnością nie był on nieuzasadniony. Atmosfera w Bazie Avengers od jakiegoś czasu gęstniała i choć nikt o tym nie mówił wprost, to jestem pewna, że każdy czuł, jakby w powietrzu wisiał smutek.

Wydaje mi się, że właśnie z tego powodu Steve decydował się na dłuższe pobyty w Nowym Jorku i o wiele częstsze spotkania grup wsparcia. W końcu jak mógłby pomagać innym, gdyby samemu znów popadł w rozpacz i nie widział żadnej nadziei? A jego działalność pomocowa obok tego, że wspierała poszczególnych obywateli, którzy zgłosili się na terapię, to czułam, że również pomaga samemu Kapitanowi. Zawsze wracał stamtąd odmieniony, jakby stawał się bardziej utwierdzony w przekonaniu, że kiedyś w końcu musi być lepiej.

Jednak kiedy był w Bazie dostrzegałam, jak jego oczy powoli gasną, szczególnie, kiedy widział rozpacz Natashy, która z czasem już nie miała siły ani ochoty jej ukrywać. Choć starała się z całej siły przejść z wszystkim do porządku dziennego, to jednak z roku na rok od pstryknięcia Thanosa wcale nie czuła ulgi czy ukojenia. W jej przypadku czas nie leczył ran, a hamował ich gojenie. Miałam wrażenie, że szczególnie jedna duża rana, którą była tożsamość Ronina i jego ból po stracie, nadal jątrzyła się w jej sercu. Choć nie powinna mieć sobie tego za złe, to domyślałam się, że bardzo żałuje, iż nie zapobiegła tragedii, która spotkała jego rodzinę.

Empatia Steve'a przeszyła na wylot najpewniej także i moje uczucia. Mimo tego, jak bardzo starałam się skupić na rzeczywistości i cieszyć się chociażby tym, jakie wspaniałe osoby miałam wokół siebie, nie obyło się bez dnia, aby moje myśli nie odpływały w stronę wspomnień z rzeczywistości, z której pochodziłam. Było mi głupio, bo naprawdę przywiązałam się do tutejszych Avengers, ale zwyczajnie nie mogłam powstrzymać tęsknoty za tym, co było i za tymi, których znałam. Steve, Natasha, James i Dora Milaje stali się dla mnie szczególnie bliscy w ciągu ostatnich kilku lat. Nie mogłabym oddać relacji z nimi za nic na świecie, jednak mimo wszystko wiedziałam, że nie mogłabym też zrezygnować z relacji, które stworzyłam w mojej rzeczywistości.

Myśli te zaczynały mnie męczyć coraz bardziej od momentu, kiedy liczba misji zmalała praktycznie do zera, a spotkania z Natashą i Stevem stały się o wiele rzadsze niż przedtem. W Bazie jeszcze mocniej odczuwało się ciszę. Nat izolowała się, aby nie zarażać nas swoim smutkiem, mimo tego, że i tak się o nią martwiliśmy i wcale nie mieliśmy jej za złe, że ma gorszy czas. Martwiło nas tylko to, że nie potrafimy podnieść jej na duchu w żaden sposób.

Miałam wrażenie, że w tym okresie Kapitan rozmawiał ze mną nawet dłużej niż z agentką Romanoff, choć nasza wymiana zdań sprowadzała się często właśnie do szukania nowych pomysłów na mentalne wsparcie Nat.

Nat. Udzieliło mi się to, jak mówił na nią Steve. Skrót imienia to niby tak niewiele, ale jednak czułam, że Wdowa cieszy się, iż pozwoliłam sobie na mówienie do niej bardziej zdrobniale. W końcu to takie naturalne w mocniejszych relacjach. Mimo to fakt ten trochę mnie zmroził, bo zdałam sobie sprawę z tego, że aktualnie znam Natashę z tej rzeczywistości o wiele dłużej niż tę z mojej. Zresztą to samo mogłam powiedzieć o Kapitanie, pomijając fakt, że z jego odpowiednikiem najpewniej za nic bym się tak dobrze nie dogadała, nawet w ciągu kilku lat. Nie mówiąc już o tym, o ile bardziej poznałam innych członków Avengers, których w mojej rzeczywistości kojarzyłam z widzenia lub co najwyżej wymieniłam z nimi tylko kilka zdań. To wszystko zdawało mi się bardzo abstrakcyjne mimo, że wydarzyło się naprawdę i byłam tego całkowicie świadoma.

Hope Strange (Dr Strange/Marvel AU ff)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz