[Stephen Strange]
Płaszcz Lewitacji popychał mnie w stronę miejsca, w którym ostatni raz widziałem Starka. Iron-man wypełnił jedyną możliwość zwycięstwa. Nasi przeciwnicy zamienili się w pył zupełnie, jak wiele niewinnych, przypadkowych istnień w wyniku pstryknięcia Thanosa. Pole bitwy zostało zasnute prochem przegranych tak intensywnie, że widoczność została momentalnie znacząco ograniczona.
Wbrew zapędom artefaktu nie chciałem podążać w tamtym kierunku. Chwilę temu dostrzegłem lecącą tam postać w fioletowej zbroi oraz biegnącego Parkera. Przeczuwałem, że Tony nie uniknął konsekwencji użycia Kamieni Nieskończoności i zapłacił, jak przewidywałem, najwyższą cenę. Jego bliscy zasłużyli na chwilę prywatności, aby się z nim pożegnać.
Artefakt jednak nie odpuszczał, co odebrałem jako dość irytujące, nie pojmując jego woli i będąc przekonanym o bezsensie jego działania. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, jak bardzo jestem w błędzie.
– Mógłbyś w końcu przestać! Moja obecność tam byłaby co najmniej nie na miejscu – protestowałem, ale Płaszcz pozostawał głuchy na wszelkie możliwe argumenty. – Uparciuch... – szepnąłem z wyrzutem. – Musimy odnaleźć Hope! – przekonywałem, starając zaprzeć się mocniej, aby w końcu zmusić artefakt do zaprzestania samowolki.
Niepokoiłem się nieobecnością córki. Nie widziałem jej wcześniej podczas przewidywania przyszłości, a gdy nadszedł czas, którego zwycięska wizja nie obejmowała, nadal nie mogłem odnaleźć jej wzrokiem. Brałem pod uwagę możliwość, że podczas mojej nieobecności Hope zrezygnowała z magii, aby wrócić pod skrzydła Christine. Scenariusz ten wydawał mi się prawdopodobny i miałem nadzieję, że jest prawdziwy.
Zakładałem, że Wong będzie w stanie potwierdzić lub zaprzeczyć moim przypuszczeniom, dlatego zdecydowałem się go odnaleźć. Zanim jednak postanowiłem, w jakim kierunku prowadzić kontrę wobec poczynań Płaszcza Lewitacji, ten zatrzymał się raptownie, a ja, spoglądając dookoła z konsternacją, natknąłem się na sylwetkę Wonga stojącą nieopodal. W zdumieniu zastanawiałem się, czy nie był on od początku osobą, do której prowadził mnie artefakt.
Mężczyzna intensywnie wpatrywał się w punkt przed sobą. Nie zareagował, gdy zawołałem go po imieniu. Ponadto wydawał się zbyt czujny, jak na czas po definitywnie zakończonej walce. Zaskoczenie zaistniałą sytuacją i pytania, które w związku z tym kłębiły się w mojej głowie, zaczęły rozwiewać się dopiero, gdy się z nim zrównałem.
Błysk Kamieni Nieskończoności rozświetlał pole bitwy coraz mocniej, wraz ze stopniowo opadającym pyłem, nadając kontrast wobec otaczającej nas szarości. Ich energia wprawiła powietrze w ruch, tworząc swego rodzaju wietrzny wir, pełen drobinek piasku i różnych bliżej niezidentyfikowanych odłamków. Odruchowo zmrużyłem oczy, zasłaniając twarz rękoma. Wbrew okolicznościom usilnie próbowałem dojrzeć, co kryje się wewnątrz, w oku cyklonu.
– Próbuje użyć Kamieni – wyjaśnił Wong w momencie, gdy zaczęło docierać do mnie to, co widzę, a raczej kogo widzę pośród kurzu i pyłu.
Nie widziałem jej zaledwie dwa lata, ale zdawała mi się o wiele starsza. Może nie była to aż tak wielka zmiana, jak między jej dziesięcioletnią a dorosłą wersją, jednak była ona zdecydowanie dostrzegalna, przynajmniej w moich oczach. Tym razem nie wybaczyłbym sobie, gdybym jej nie poznał po pierwszym spojrzeniu.
Żałowałem, że przed pstryknięciem Thanosa nie byłem świadomy czyhającego niebezpieczeństwa dostatecznie wcześnie, a co za tym idzie nie miałem możliwości, aby ją pożegnać i w jakiś sposób pokrzepić na czas nieobecności. Teraz nie byłem nawet pewien, czy mimo mojego powrotu uda się nam kiedykolwiek ponownie spotkać i zwyczajnie porozmawiać. Miałem poczucie, że właśnie ją tracę.
CZYTASZ
Hope Strange (Dr Strange/Marvel AU ff)
Fanfiction[Gdzieś w innej części Multiversum...] Hope wkracza w dorosłość, jednak nie jest ona łatwa. Tym bardziej, kiedy wychowujesz się bez ojca, a dzień przed urodzinami poważnie kłócisz się z mamą... Hope, mimo swojego wieku, zachowuje się infantylnie i c...