Rozdział 27. Słońce

92 13 150
                                    

Gałązki zielonych drzew kołysały się z lekkim wiatrem, kiedy Scorpius i Lily przechodzili się wzdłuż rzeki, z którą wiązało się tyle wspomnień i tyle samo było tworzonych, kiedy chłopak wziął dłoń dziewczyny w swoją i złączył ich palce. Lily nie mogła powstrzymać fajerwerków nagle wystrzeliwanych w jej ciele czy dreszczy wzdłuż jej pleców. Nie mogła poradzić, że ten chłopak tak na nią działał. 

- Sytuacja jak sprzed kilku lat - po orzechach śladu nawet nie ma - rzekła, rozglądając się po koronach drzew. 

- Chyba jestem przygotowany na to, że znajdziemy je jedynie po drugiej stronie rzeki - odparł Scorpius, odrzucając swoje włosy na bok, gdy wpadały mu do oczu. 

- Oby nie. - Lily natychmiast przybrała kwaśną minę. - Woda była głęboka. I lodowata. 

- Wcale się nie wydaje aż tak głęboka - stwierdził Scorpius, patrząc na mijaną rzekę z małym uśmieszkiem. 

- O nie, Scorpiusie, nie próbuj nawet... - powiedziała natychmiast Lily, zauważając jego uśmiech. 

Scorpius parsknął śmiechem. 

- Wolę się nie utopić. 

- Ale wciąż musimy dostać się do tych orzechów. 

- Mamy czas  - odparł Scorpius z uśmiechem, ruchem głowy poprawiając swoją grzywką, ale jego praca zdała się na nic, więc Lily uniosła swoją dłoń, by poprawić włosy chłopaka. Scorpius wyglądał jak małe dziecko, które dostało swoją wymarzoną zabawkę. 

- Jak by wyglądał mój przyjazd do ciebie, o którym wczoraj mówiłeś? - zapytała Lily, ruszając dalej, powolnym krokiem, ale nie rozglądając się już za drzewami z przysmakiem, lecz swój wzrok skupiając na ich złączonych dłoniach. 

- Myślę, że Malfoy Manor pierwszy raz od lat wypełniłoby słońce. - Scorpius powiedział to takim głosem, że Lily poczuła, jakby jej ciało otulił nagle ciepły aksamit, najdelikatniejsza tkanina, jaka kiedykolwiek istniała. Przyjemne uczucie w środku niej mimowolnie wywołało na jej twarzy uśmiech. 

- A ja myślę, że twoje promienie wypełnia go już wystarczająco dobrze - odpowiedziała dziewczyna, bo promienie, o których mówiła, przyjemnie grzały jej ciało, choć wcale nie pochodziły od słońca zawieszonego na niebie. Od jej słońca. - Jak tam jest?

- Zupełnie inaczej, niż u ciebie. - Głos Scorpiusa już nie pałał tą typową pewnością siebie i nonszalancją, ale nad słońcem zaczęły zbierać się chmury. - Niezbyt przyjemnie, ale widać przepych i może nawet swego rodzaju gust, bo od czasów zakończenia wojny to mama zaczęła wszystko urządzać. Ale wciąż brak słońca. 

- Och, Scorpiusie. - Wyraz twarzy Lily wyrażał teraz szczerą troskę i zaniepokojenie. - Zostań tutaj na całe wakacje, jeśli nie czujesz się tam dobrze. 

- Wciąż jest tam mama, a wiesz, jak trudno mi ją tam zostawić samą, bo może jestem jej jedynym promykiem słońca. 

Lily nie wiedziała i dopiero teraz zdała sobie sprawę, że to jest chyba pierwszy raz, kiedy poruszają temat rodziny chłopaka. 

- Zrobię więc wszystko i pokonam każdą kłodę, by spędzić tam z tobą resztę wakacji - postanowiła zdecydowanie Lily, kładąc swoją dłoń na policzku chłopaka. - I zrobię wszystko, by rozjaśnić to miejsce tobie i zawiesić w nim słońce. 

Scorpius, do tej pory patrząc w źdźbła trawy, uniósł swój wzrok w oczy Lily, teraz wyrażające taką troskę, zdecydowanie, a może nawet silną, piękną miłość, że pomyślał, że jej oczy to najbezpieczniejsze miejsce, w których można utonąć i wcale nie z negatywnymi skutkami. 

Bez magii ▪ ScorilyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz