Trzy dni za późno

163 8 6
                                    

Pov. Langa

Do jutra muszę być już całkowicie spakowany. Nie mam totalnie na to sił, ale pomaga mi w tym Mika, który powinien niedługo być. Plusem tego wszystkiego jest,  że nie zabieram wszystkich rzeczy, ponieważ będę tu przyjeżdżać. Wiem to, a wręcz jestem tego pewien. Wyszedłem z pokoju wywalając się prawie o jedno z pudeł na co przeklnąłem pod nosem. Wszedłem do kuchni i spojrzałem na pełną  jedzenie miskę psa. Nie ruszył nic od wczoraj. Może mu nie smakuję. Chociaż przed wczoraj również nie zdjadł za dużo i jest taki przygaszony. Mógłbym go porównać bez problemu do siebie. Jest, ale tak na prawdę go nie ma. Nie szczeka, nie lata po domu, nie wita mnie merdajac ogonem, ani nie wstakuje do mojego łóżka tylko leży gdzieś w kącie mojego pokoju.
  Dam mu zjeść coś innego. Nałożyłem nową karmę i nawołuje jego imię lecz nie reaguje. Normalnie już by tu był. Zaczynam się niepokoić. Zabrałem miskę do pokoju i położyłem przed nim lecz ten ją tylko powąchał. Nic więcej.
   Usiadłem koło niego na podłodze i zacząłem głaskać lecz po pierwszym dotknięciu poczułem jak drży. Na początku myślałem, że mi się wydaje więc zatrzymałem swoją rękę w jednym miejscu co potwierdziło, że on na prawdę drży. Zacząłem łączyć fakty. Nie je, nie pije, leży głównie w jednym miejscu, drży. Coś jest nie tak. Przestraszony przez chwilę nie wiedziałem co robić. Jednak się otrząsnąłem i zawołałem swojego rodziciela będąc blisko płaczu. Jestem za bardzo zżyty z tym psem. Jest moim przyjacielem, który zawsze jest przy mnie więc teraz ja będę przy nim.
   - Co jest Langa?- mężczyzna ziewając wszedł do mojego pokoju.
    Wziąłem psa na swoje trzęsące się ręce i nie zważając na reakcję swojego ojca wyszedłem z pokoju rzucając tylko" jedziemy do weterynarza". Nie obchodziło mnie nawet w tym momencie to, że jestem w piżamie. Mężczyzna idzie zaraz za mną.
    - Poczekaj w samochodzie. Wezmę jego książeczkę.
    Założyłem pierwsze lepsze buty i wyszedłem z domu kierując się od razu do pojazdu na podjeździe.  Położyłem Rock Stara na tylnich siedzeniach, a sam usiadłem obok niego. Ten położył łepek na moim udzie więc zacząłem go delikatnie głaskać. Nie wiem ile minęło lecz to było dla mnie jak wiedzność. Czekanie na mojego ojca dłużyło mi się lecz w końcu zobaczyłem go jak siada za kierownicą o rusza jadąc w odpowiednią stronę.
    - Co  mu jest?
    - Nie wiem. Nie chce pić ani jeść, ciągle leży i drży.
     Mężczyzna nie odpowiedział nic tylko skupił się na drodze. Wydaje mi się, że nawet trochę przyśpieszył. Zamknąłem oczy. Od wypadku nie przepadam za jazda samochodem, a zwłaszcza z nim. Jednak to jest wyższa konieczność. Pojazd się zatrzymał. Otworzyłem oczy i patrząc przez okno zobaczyłem znany mi budynek. Wysiedliśmy z samochodu. On chciał go wziąć lecz nie pozwoliłem na to. Ja go wziąłem i weszliśmy do środka. Jak się okazało musimy czekać w kolejce. Więc usiadłem na jednym z krzeseł. Coraz ciężej powstrzymać mi łzy. Zacząłem analizować ludzi w okół. Jakaś pani z otyłym kotem, dziewczynka najprawdopodobniej z swoim tatą trzyma na rękach świnkę morską, inny mężczyzna stoi niedaleko drzwi z małym czarnym szczeniakiem, a gdzieś schowany w koncie jest jeszcze chłopiec, który trzyma tak małego kotka, że mieści się w jednej ręce, a sam wygląda na dość nieśmiałego. Poczułem na ramieniu dłoń swojego ojca.
     - Wszystko będzie dobrze.
    Łatwo mówić lecz żadne z tych zwierząt nie wygląda na umierające, a Rock Star tak. Nawet jego oczy już tak pięknie nie błyszczą jak zawsze, a mimo to musi czekać. Z gabinetu wyszła młoda para z psem na smyczy, a za nimi mężczyzna ubrany w kitel. W tym samym momencie wyszła też kobieta z innego pomieszczenia również ubrana tak samo. Podeszła ona do chłopaka z kociakiem i zabrała ze sobą. Mężczyzna rozejrzał się po poczekalni i wykonał telefon.
    - Steve kończ śniadanie i tu chodź bo wyślę do ciebie twoją ulubioną klientkę.
    Niemal jak na zawołanie z jakiegoś pokoju, pod którym siedziałem wyszedł kolejny mężczyzna. Wyglądał na dość oburzonego.
    - Sam se przyjmój tą starą pruchwe z gru- najprawdopodobniej zauważył kobietę, o której mówił i spojrzał na mnie- Bierz psa i chodź zanim się na mnie rzuci.
    Bez słowa wszedłem z nim do gabinetu, a zaraz z nami wszedł mój ojciec.
    - Połóż go tu- wskazał na stół więc wykonałem jego polecenie- Cześć jesteś Steve, a ty?
    - ...Langa.
    - Mówiłem do psa.
    Nie mogę. Czuję się jakbym spotkał Mike i Lucę w jednym człowieku. Aż nieprawdopodobne. Ciekawe czy też ma skłonności do alkoholizmu. Może lepiej nie wiedzieć. Wsłuchiwałem się w rozmowę dwóch mężczyzn. Mój rodziciel zdradził weterynarzowi imię psa jak i dolegliwości, a ten drugi bada go mówiąc coś co jakiś czas.
    - Nie miał ostatnio kleszcza?
    - W zimę? To raczej nieprawdopodobne.
   Specjalista zaczął oglądać dokładniej Rock Stara i faktycznie po paru minutach znalazł kleszcza, którego mu wyjął. Zamurowało mnie. Jak mogłem tego nie zauważyć.
   - Mówicie, że objawy utrzymują się od trzech dni. Podejrzewam chorobę odkleszczową. Niestety dużo nie mogę zrobić. Jest za późno, a nie chcęmy raczej przedłóżać jego cierpienia. Chyba rozumiecie co jest najlepszą obcją by się nie męczył. Gdybyście przyjechali już tego pierwszego dnia to nie wyglądałby to tak.
    Staram się zachować spokój. Nie mogę się tu rozkleić. Po prostu nie. Obydwaj się patrzą na mnie. To ja mam podjąć decyzję. Czy go uspać czy skazać go na śmierć w męczarni. Żadna z obcji mi nie odpowiada.
    - Chcę 5 minut  na samotności z nim by się pożegnać.
     Zrozumieli moje słowa. Zaraz gdy zamknęli za sobą drzwi pękłem. Rozryczałem się jak dziecko, któremu zabrano ulubioną zabawkę. Zacząłem go głaskać, a te patrzył się na mnie jakby doskonale wiedział, że to nasze pożegnanie. On wie o nadejściu końca jego życia u mojego boku. Przytuliłem się do niego nic nie mówiąc. Po prostu zostanę z nim do końca tak jak on przy mnie był bo przecież przyjaciół się nie zostawia. Nasze 5 minut szybko minęło. Mężczyzna wrócił i nabił strzykawkę odpowiednim specyfikiem.
     - Jesteś tego pewien?
    Pokowiałem głową na tak.  Weterynarz podszedł i zrobił zastrzyk mojemu przyciavielowi. Cicho pisnął. Czułem jak jego klatka piersiowa przestaje unosić i tak samo serce przestaje bić. Ten widok rozrywa moje serce na kawałki lecz nie jestem w stanie go póscić. Trwałem przytulony do niego aż do ostatniego oddechu. Obiecałem, że będę do końca i byłem.

             •••

Od razu gdy wróciłem do domu napisałem do przyjaciela by nie przychodził. Nie wiem czy odpisał lub co odpisał. Rzuciłem telefon gdzieś w kont i słuchając muzyki na maksa w słuchawkach zacząłem się sam pakować by zająć czymś głowę. Mimo to wciąż zastanawiałem się czy podjąłem dobrą decyzję. Może jednak mógłby nadal żyć i wystarczyło go zabrać do innego weterynarza, który powiedziałby, że bez sensu zabiłem swojego przyjaciela. Staram się tego trzymać, że jedyne co mogłem dla niego zrobić to być przy nim i skrócić cierpienie lecz dużo mi to nie daje. Poczucie winy mnie dobija. Nie każdy wie jakie to jest uczucie trzymać martwe ciało swego przyjaciela i czuć jak traci funkcje życiowe oraz pomału ciepło. Nie życzę tego nikomu. No chyba, że Adamowi bo ten psychol zasługuje na wszystko co najgorsze. W tym swego zdania nigdy nie zmienię i nie jedna osoba się ze mną zgodzi.
  Spakowałem ostatnie pudło i ułożyłem wszystkie jedno na drugie bym mógł swobodnie poruszać się do pokoju. Jutro zabierze je firma kurierska, a teraz została mi  do spania walizka z najważniejszymi i najcenniejszymi rzeczami, które zabieram ze sobą. Bezpieczniejsze będą w samolocie niż wysłane pocztą na inny kontynent.
   Szczerze nie ma tego za dużo. Spakowałem laptop, deskorolkę, kilka pierduł i zdjęć, a reszta to w większości ubrania. Znalazło się również kilka pluszaków, które wrzuciłem by wykorzystać jakoś pustą przestrzeń. Gitarę biorę razem z bagażem podręcznym by nie uległa zniszczeniu. Boli to, że nie lecialbym sam, a teraz muszę bo mojego kompana już nie ma.
                                               
             •••

Nie zbyt podoba mi się obcja opuszczenia Kanady lecz nie ma odwrotu. Stoję właśnie z całym sztabem pożegnalnym. Na prawdę nie mam na to ochoty. Przecież nie żegnam się z nimi na zawsze bo będę tu przylatywać. W końcu to Kanada jest moim domem, a nie Japonia.
  Wymieniłem z każdym kilka słów nie będąc przy tym wylewnym lecz zdałem się na pożegnalne przytulasy. Nie podobało mi się to, że Kenny i Luca płakali. Czułem się jakbyśmy się mieli nigdy nie zobaczyć, a tak nie jest. Wiem, że ta decyzja została podjęta dla mojego dobra i doskonale to rozumiem.
   - Cóż będę tęsknić, a teraz serio muszę już iść.
   Odbył się mam na dzieje ostatni przytulas grupowy przytulas po czym mnie póścili dalej. Ruszyłem przed siebie odbyć odprawę. Potrwało to trochę lecz po skończeniu udałem się do poczekalni, gdzie mnie zamurowało. Poczułem się trochę jakbym zobaczył duch bo tego całkowicie się nie spodziewałem. Może się po prostu przewidziałem i to wcale nie jest on.

Czerwone płatki śniegu 2  | Langa x Reki | Renga| Sk8 The InfinityOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz