Antidotum na pleśń popsa - Rozdział IV

521 14 0
                                    


Podniosła się z łóżka zdezorientowana, a nad nią wisiał Lambert z drewnianą łychą i stalowym garnkiem, dudniąc  tuż nad głową. Takie obudzenie nie należało do najmilszych, w czego afekcie kobieta zabrała łyżkę rudowłosemu. 

—  Za pięć minut na placu   — Wytknął jej. 

Nie mogła powstrzymać swojego zmęczenia, więc ziewnęła krótko. Burknęła pod nosem kilka nieprzyjemnych słów na temat mężczyzny, po czym związała włosy i założyła buty. Pchnęła ciężkie drzwi. Wyszła wprost na plac, który nie zachęcał.  Przed nią czekał Lambert z mieczem w ręku.  Podeszła bliżej, przecierając oczy. Ruchem ręki wtrącił jej miecz oraz inne rzeczy, których kobieta nie była w stanie na raz wziąć, a on dobrze o tym wiedział.  Ale lubił to robić. Rządzić się, dyskutować, dokładać ognia do pieca i z nim igrać. 

Przypomniała sobie kilka rzeczy za czasów dziecka, których się nauczyła.  Były one proste i wcale nieskomplikowane. Nie warte uwagi. 

— Poćwiczymy twoje ruchy w walce —  rzekł, chwytając swój miecz mocniej. 

Mergiel skinęła głową, biorąc swoje ostrze.

Wykonał kilka ruchów, czekając aż kobieta je powtórzy. W zasadzie działać miał tak cały trening - na powtarzaniu. Ciągłym, nużącym. 

— Źle to robisz — powiedział. —  Zapominasz o nodze z tyłu i nie robisz pełnego wymachu. Gdybyś takie coś zrobiła w walce twoja ręka leżałaby tuż obok twoich umiejętności. 

 Prychnęła pod nosem na ten komentarz. Powtórzyła tę czynność aż dwadzieścia razy, gdy Lambert uznał, że jest dobrze. Wiedziała, że łatwo nie będzie, ale gdy tylko chwyciła miecz, coś w niej się odezwało. Poczuła, że wreszcie może się do czegoś przydać.  Lambert powtarzał z nią ruchy około godziny, aż Mergiel rozcięła sobie nogę o wystającą blachę koło ściany i musieli przestać, bo rana na udzie była dość głęboka.  Lambert wziął pod ramię kobietę, aż zdziwiła się, że w końcu jej w czymś pomógł, następnie udali się do laboratorium,  gdzie był Eskel.  Rudowłosy zostawił ją koledze, by mógł zaprzestać krwawieniu. W prawdzie  niewiele czuła bólu, ale lecąca ciecz była niepokojąca.  

— Co się stało? —  dopytał mężczyzna.

—  Rozcięłam się o głupią blachę  — Wywróciła oczami, jakby nie robiło to na niej wrażenia. 

Mężczyzna zaśmiał się, wskazując krzesło. Ussiadła na nim, czekając. Eskel wyciągnął z półki zielony eliksir, następnie polał go na białą szmatkę. Klęknął przed nią i przycisnął ją do rany. Blondynka syknęła cicho z powodu pieczenia. 

— Zaraz krwawienie powinno ustać — skomentował.  —  Masz szczęście, że zaraz masz lekcję o alchemii. 

Zaśmiała się cicho.   Oboje podnieśli się do góry  i stanęli przy jednym, wielkim stole. Ułożone było na nim wiele różnych kwiatów, kłów, mazi i  płynów.  Wiedźminka uniosła brwi, zacierając ręce. Na twarzy bruneta chwaliła się niechęć. Nie do niej.  Wielokrotnie spierał się z Vesemirem, aby to on prowadził szermierkę. Wolał ją bardziej, ale on nie chciał o tym słuchać. 

—  Od czego zaczynamy? —  powiedziała gotowa do działania. 

— Pokażę ci kilka prostych eliksirów, które kiedyś ci się przydadzą —  odpowiedział.  — Zrobimy wilgę. 

Mergiel nie wiedząc czemu poczuła się jak małe dziecko, które mogło spróbować nowych rzeczy. Miała wprawdzie dwadzieścia pięć lat, więc dziecko jeszcze z niej nie wyszło. Stanęła blisko Eskela i patrzyła na ruchy mężczyzny, który wytłumaczył jej każdy składnik na stole.

Pierwsza Wiedźminka | The WitcherOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz