A na ręce ślad czerwony - Rozdział XXIX

282 10 0
                                    

 
Minęły dwa tygodnie, zanim wiedźmini odpuścili Mergiel i Eskelowi. Co prawda żarty o ich związku dalej trwały, ale nie na tyle, aby im to przeszkadzało. Zresztą, to wiadome, że ktoś taki jak Lambert nie byłby sobą, nie mówiąc czegoś takiego, prawda?  Było rano, a Eskel oraz Mergiel zdecydowali się odetchnąć od Kaer Morhen, żeby wyruszyć do Ban Ardu na kilka godzin. Pierwszy problem pojawił się, gdy Mergiel miała wsiąść na konia. Dalej miała do nich uraz, jednak chłopak zdecydował się wziąć konia Lamberta, a ona drugiego, który w miarę ją lubił.  Po półtorej godzinie udało się im dotrzeć do miasteczka. Poza tym, że chcieli odpocząć, mieli jednak kilka zaleceń od Vesemira, których zignorować nie mogli.

Odstawili swoje konie u jednego najemnika, po czym od razu ruszyli do  starosty zarządzającego miasteczkiem. Vesemir powiadomił ich o nim, ponieważ miał do rozprawienia się z jedną sprawą. Kiedy wreszcie dotarli do jego posiadłości, stanął przed nimi strażnik, legitymujący ich. Po chwili ich jednak wpuścił ich, prowadząc do biura najemnika.  Dwójka wiedźminów spojrzała na siebie, następnie na mężczyznę. Wiedzieli dobrze, że zwołano ich tylko i wyłącznie do zabicia jakiegoś potwora.  

  — Jak dobrze wiecie, wezwałem was na zabicie zjadarki, która mieszka w lesie przy naszej wiosce. Zabija bowiem niewinnych ludzi. Liczę na waszą pomoc. —  wyznał przechrypniętym głosem. 

Eskel wystawił przed niego rękę, oczekując z góry na zapłatę. Starosta, chociaż niechętnie, podał jemu woreczek.  Dwójka wiedźminów mogła tylko czekać na zmrok, ponieważ właśnie w tych godzinach stwór wychodził z ukrycia, próbując złapać w lesie swoją ofiarę.  Do zmroku zostało im trzy godziny, więc wiedźmini nie czekając długo poszli do jednej z karczm. Standardowo. Zamówili po kuflu piwa, rozmawiając.  Brunetkę niespodziewanie zaczęła piec ręka, lecz nie zwracała na to większej uwagi. Pewnie niechcący dotknęła jakiegoś bluszczu. Eskel jednak, chciał złapać ją za rękę, a gdy to zrobił, dziewczyna zabrała ją.

— Kurwa —  syknęła. — To mnie bolało.

Eskel się zaśmiał.

—  Mergiel przestań, ledwo cię dotknąłem.

—  Wiem, Eskel. — Spojrzała na niego. —  Dotknij jeszcze raz.

Dziewczynę ponownie zaczęła piec ręka. Brunet zmarszczył czoło, nie rozumiejąc co się dzieje.  Położył jej rękę na udzie, a dziewczyna odskoczyła.

—  Nie żartuj, serio. — Wywrócił oczami.

—  Eskel, kurwa mać —  wkurzyła się. — Ja nie udaję. 

Mężczyzna nie mógł bowiem jej dotknąć, bo za każdym razem czuła jakby ktoś delikatnie przypalał jej skórę. Oboje mieli taki sam zamęt w głowie.

— Jak wrócimy do Kaer Morhen, to o tym pomyślimy, okej? — rzekła.

Mergiel jednak zaczęła myśleć o tym już teraz. Nie miała pojęcia, co to mogło być. Zjawiło się znikąd, przez co nawet Eskel nie mógł jej dotknąć. W pewnym momencie gospodyni przyszła po zapłatę, więc Mergiel wzięła do ręki kilka monet, podając jej do ręki. Chciała sprawdzić, czy sytuacja była taka sama. Żadnej reakcji. Eskel był w stanie sobie przysiąc, że dziewczyna drze z niego łacha, gdy jednak ją dotknął kolejny raz, trzymając trochę dłużej, na jej ręce przejawił się czerwony ślad. Widać, że był zły. Nie na nią, ale z powodu tego, że nie wiedział co się dzieje.  Czekali tak więc do zmroku.  Kiedy wreszcie to nastąpiło, wraz ze swoim ekwipunkiem, zaczęli iść prosto w las.  W pewnym momencie oba medaliony zadrżały.
Przystanęli. Przed nimi zza drzewa wyszły dwie piękne kobiety, lecz nie dali się zwieść tym urokom. Wyciągnęli srebrne miecze, przyjmując pozycję.  Zabrali się po jednym potworze. Mergiel rzuciła w kierunku potwora znak igni, ruszając z mieczem. Zjadarka zaczęła rzucać się na nią, lecz Mergiel robiła dobre uniki, wbijając w nią miecz.  Dobiła ją drugi raz, następnie kopnęła truchło w tył, ściągając jej ciało z ostrza. Eskel również skończył walczyć. Spojrzał na dziewczynę z uśmiechem. Chciał ją przytulić, ale po chwili zrozumiał, że nie może. 

—  Wracajmy — pogonił. — Gdy zjawi się Triss, poprosimy ją o pomoc.

— Wątpię, że mi pomoże.

— Czemuż?

—  Bo kazałam jej się pierdolić. —  Odwróciła wzrok w drugą stronę.

Eskel westchnął.

—  Ponoć  w tym miasteczku mieszka Czarodziej. Znajdziemy go —  powiedział, ruszając na przód.

Przystanęli więc przy jednej z tablic, szukając nazwy. Wnet dotarło do niej, iż jest to Istredd. Przeklnęła w duchu. Czy zawsze wszystko musi być tak skomplikowane?

— Lepiej gdy pójdę sama. Znam go, bo miałam z nim epizod. Jak zobaczy nas razem, będę mogła go co najmniej pocałować w dupę.

Sprawa była ciężka, to trzeba było przyznać. Eskel zostawił więc - chociaż niechętnie, dziewczynę, która udała się do mieszkania Istredda. Zapukała zdenerwowana. Przyjście tutaj, to ostatnia rzecz, której chciała. Czarodziej otworzył jej drzwi, patrząc zdezorientowany.

— Potrzebuję twojej pomocy — wyznała.

—  Ach tak, czyli najpierw mnie odrzucasz, a teraz czegoś ode mnie chcesz? —  wyrzucił z siebie.

Mergiel opuściła głowę na dół. Fakt, było to niesamowicie samolubne podejście. Była gotowa do wycofania się, gdy Istredd wpuścił ją do środka. Odgarnęła włosy z twarzy, a on czekał na wytłumaczenia.

— Wiem, że to samolubne tu przychodzić. Nie miałam do kogo innego pójść. Kiedy ktoś próbuje mnie dotknąć, mam na myśli mojego chłopaka—  przełknęła gulę w gardle. —  To czuję jakby ktoś mnie parzył. Z nikim innym tak nie ma.

Po pierwsze był zdziwiony samym przyjściem. Tym, że ma chłopaka, a także jej problemem.  Istredd jednak zdecydował się jej pomóc. Zobaczył na jej ręce napis, który wypalił czarodziej. Wskazał na niego, a Mergiel opisała mu sytuację.  Czarodziej próbował sobie przypomnieć osobę, ponieważ miał wrażenie, że już gdzieś słyszał o tym imieniu. Chwycił do rąk starą książkę, szukając czegoś.

— Został wygnany z Ban Ard za swoje postępowanie i skazany na śmierć. Każdy myślał, że nie żyje — zamyślił się. —  To musi być coś w rodzaju klątwy. 

—  Jak ją złamać?

Istredd spojrzał na nią.

— Co było jego motywem jeszcze raz? —  dopytał.

— Moja babka zabiła jego rodzinę, a on, wiedząc, że jako jedyna żyję próbował ich pomścić. Coś w tym stylu. — Podrapała się po głowie.

—  Mergiel, nawet jakbym chciał, to nie umiem Ci z tym pomóc. Musiałabyś udać się do kogoś potężniejszego. 

Brunetka westchnęła ciężko, dziękując za pomoc mężczyźnie. Wyszła z budynku pełna emocji. Jebany czarodziej. Myślała, że to już koniec przebojów z nim, jednak okazało się całkiem inaczej. Wróciła do karczmy, patrząc na wiedźmina.

— Wracaj do Kaer Morhen. Muszę znaleźć Yennefer albo innego maga —  powiedziała.

— O nie. Nie ma mowy, idę z tobą — Wstał z miejsca prawie przewracając krzesło.

— Po pierwsze musisz wrócić do Vesemira. Po drugie szkolisz Ciri. 

Brunet chciał ją pocałować, ale nie mógł. To było najgorsze. Zabrał z miejsca torbę, następnie wyszedł. Mergiel została sama w karczmie. Całkiem sama.

Pierwsza Wiedźminka | The WitcherOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz