Kobłuk - Rozdział XVII

227 12 4
                                    


Po dwóch dłużących się dniach dziewczyna trafiła do Aedd Gynvael, gdzie Istredd zabrał ją ze sobą. Chciał z nią spędzić trochę czasu, a na taką odległość nie miał takiej możliwości. Razem uczyli się wzajemnie - Mergiel opowiadała mu o potworach, a Istredd rozwiewał zakamarki magii. Tworzyli całkiem zgrany duet, tego nie można było im zarzucić. Ich relacja jednak powstała z dnia na dzień, co było dość ryzykowne. Nie można było stwierdzić, czy rzeczywiście łączy ich jakieś szersze uczucie, czy to tylko przelotny romans. Szczególnie Mergiel była w ogromnej niewiedzy. Owszem, polubiła go, ale czy to było to?

Leżeli obok siebie z książkami w rękach, opowiadając najróżniejsze historie, jakie ich spotkały. Symbolika ich więzi była zawiła.

- Co powiesz na kolację przy świecach? - uraczył ją iskrzącym się wzrokiem.

Mergiel wyłoniła się z odmętów swoich myśli.

- Jasne - Uśmiechnęła się niepewnie.

Brunet pogładził jej włosy, przygarniając do swojej piersi. Pocałował ją delikatnie w czoło. Mergiel położyła głowę na klatce chłopaka, przymykając lekko oczy. Wstał jednak, zanim zdążyła zasnąć. Westchnęła ciężko, następnie sama również wstała. Podeszła do okna, patrząc się daleko w góry. Właśnie w tamtą stronę położone było Kaer Morhen. Tak blisko i tak daleko. Nagle dziewczynie zakręciło się w głowie, więc oparła się ręką o ścianę. Istredd złapał dziewczynę, zanim upadła na podłogę. Zaniósł ją do sypialni.

- Hej, wszystko dobrze? - zapytał zmartwiony.

- Trochę źle się czuję.

Mężczyzna dotknął bicia serca kobiety. Usiadł przed nią, uspokajając jej rytm serca. Spojrzał na dziewczynę, czekając aż jej stan się polepszy.

- Jesteś przemęczona, Mergiel - skomentował.

Pokiwała głową, biorąc kilka łyków wody. Popatrzyła się w sufit. Rzeczywiście, choć pogodziła się ze stratami i upadkami, to cały czas nosiła w sobie ciężar, który naładował się na tyle, że ciężko było iść jej dalej. Nie była pewna, czy jest gotowa wejść w związek z Istreddem. Nie wiedziała nawet, czy go kocha.

- Nie jestem gotowa wejść w związek - wypaliła nagle.

Mężczyzna popatrzył na nią, zdziwiony. On jednak był zakochany w kobiecie i doprowadzała go do pozytywnego szaleństwa. Dzięki niej czuł się jak młody gówniarz, czuł się wyjątkowo. Myślał, że coś może z tego wyjść. Myślał, że dziewczyna czuje się tak samo.

- Podobasz mi się, naprawdę - Wstała z łóżka. - Jednak wiem, że nie jestem ci w stanie dać wszystkiego. Nie jestem Ci pisana.

- Mergiel, ale ja nic od ciebie nie oczekuję - Podszedł do niej, łapiąc ją za rękę.

- Chcę wrócić do Wyzimy - Zatrzymała go gestem.

- A więc tak mnie zostawisz? - zaśmiał się, niedowierzając.

Spojrzała na niego wymownie. Mężczyzna wyczarować portal, a ona przeniosła się do swojego mieszkania.

- Pieprzyć to wszystko - krzyknęła, rzucając szklanką o podłogę.

Czuła, że nie jest przygotowana tak jak myślała. Próbowała odnaleźć w sobie spokój oraz ciszę, na którą tak długo czekała, ale ona nie nadchodziła. Próbowała w sobie znaleźć odwagę, starając się ułożyć życie, lecz i to nie wyszło. Chciała po prostu żyć jak najlepiej, ale jedyne za czym tęskniła i czego potrzebowała to Kaer Morhen. To właśnie tętniło w jej sercu. Kochała to, jednak czy naprawdę była gotowa spojrzeć się ze wzorkiem Vesemira, który najpewniej byłby wkurzony na dziewczynę. Nie wiedziała tego. Czuła, że z każdym dniem po prostu tonie. Że jest sama pośrodku wzburzonego morza.

Oparła głowę o stół. Otwarła książkę, którą przyniosła jej Triss, a z niej wypadła karteczka. Będę wypatrywał twojego przyjścia do domu, Mergiel
Czuła, jakby starzec czytał jej w myślach. Odsunęła ją na bok, studiując nieznane eliksiry. Aż przypomniały jej się początki swojej nauki, od której minęło już pół roku. To znaczy, naukę powinna szerzyć dalej, ale na przekór Vesemirowi opuściła warownię. Buteleczki z eliksirami również zaczęły powoli znikać z pasa. Wszystko szło nie po jej myśli. Kopnęła w stół zdenerwowana, lecz dopadł ją, jakby tego nie przewidziała - ból nogi. Zacisnęła wargi w wąski rulonik, przeglądając dalej strony książki. Zerknęła do drugiej, w której opisane były historyczne wydarzenia dawno dawno przed narodzinami Mergiel. Jej zdolności fizyczne były dobre, ale teoretycznie nie miała zbyt szerokiej wiedzy. Złapała się za głowę, wiedząc, że musi wyjść się przewietrzyć. Wzięła tym razem słowa Vesemira do serca. Wzięła też miecz, następnie idąc w stronę lasu. Nie chciała iść w głąb, jedynie trochę pospacerować. Nie chciała wrócić do momentu, gdy musiała zapijać wszystko butelką alkoholu.

- Dzień Dobry panienko - Usłyszała za sobą.

Trójka zbójów spojrzała na nią.

- Oddaj łup, a puścimy cię wolno.

Dziewczyna popatrzyła wzorkiem na nich ironicznym wzrokiem. Sami skazywali siebie na porażkę. Była już zmęczona tym, że ludzie jeszcze nie nauczyli się, aby nigdy, ale to nigdy nie zadzierać z Wiedźminem. Wbiegła w nich, wykonując ciosy. Niestety, przez jej nieskupienie oberwała kilka razy mieczem, co nie zmieniło tęgo, iż ostatecznie ich pokonała. Lambert dałby jej nauczkę za taka walkę. Mógłby wyciągnąć z niej wiele niedoskonałości. Założyła ręce na biodrach, patrząc się z kpiną. Wszędzie gdzie nie poszła albo czyhały na nią kłopoty, albo kłopoty. Nic innego ją nie spotykało. Kontynuowała swój spacer, zbierając po drodze kilka kwiatów. Czuła, że od śmierci Laury minęło już tyle czasu, że powinna zdobyć się, aby odwiedzić jej grób. Mergiel poczuła chwilę natchnienia. Zabrała ze sobą kwiatki do mieszkania, spakowała swój cały sprzęt oraz część garderoby. W biegu zamknęła dom, po czym wyruszyła na koniu w stronę Eysenlaan. Przez podróż w nocy mogła natknąć się na potwory, lecz miała to głęboko w poważaniu. Galopowała jak strzała byleby dotrzeć na grób. Miała na sobie cienką sukienkę, a wiatr muskał jej ramiona. Pędziła i pędziła, nie oglądając się za siebie. Nie zatrzymały jej dzikie psy czy wilki, które pokonywała nawet nie schodząc z konia.

Wreszcie po dwóch godzinach dotarła na miejsce. Zsiadła z konia, przywiązując go do ogrodzenia. Pobiegła na grób siostry, stając przed nim. Wzięła kilka wdechów, po czym położyła kwiatki na ziemi. Po policzku spłynęła jej łza, ale szybko ją otarła. Nagle, gdy uniosła głowę, ujrzała przed sobą kobłuka. Mergiel omało nie padła z nóg. Spojrzała na grób dziewczyny, po czym na ducha dziecka.

- Ona nie mogła być w ciąży - Zakryła buzię ręką.

Przełknęła ślinę. Duch ten bowiem nie był niebezpieczny. Chronił ogniska domowego tam, gdzie został pochowany. Mergiel poprawnie pochowała siostrę, w tym jej nienarodzone dziecko, dlatego nie zamieniło się w poronieńca. Laura jednak musiała wiedzieć o dziecku, nadając mu imię. Czemu więc nie powiedziała o nim siostrze? Kobieta odmówiła modlitwę, choć w takie rzeczy nie wierzyła, ale dbała o spokój duszy siostry.

- Cześć, to ja - odezwała się brunetka. - Wiem, że mnie pewnie nie słyszysz, ale zaczęłam sobie w końcu radzić po tym jak... Umarłaś. Zaczęłam pić i wiem, że nie była to najlepsza droga, jednak zaczęłam stawać na nogi. Mam nadzieję, że zacznę w końcu podejmować dobre decyzje. Tak jak ty.

Wzięła wdech, po czym ruszyła. Z tylnich spodni wyciągnęła szorstki papierek, który okazał się mapą, która kierowała do Novigradu. Nie radziła sobie. Wiedziała, że musi wrócić tam, gdzie należy. Rzuciła mapę, a ta powędrowała w górę wraz z powiewem wiatru. Wsiadła na konia, ruszając w drogę.

Nie miała nic do stracenia. Już za dużo się stało. Polał się ogrom krwi. Straciła już prawie wszystko, więc była gotowa na niespodziewane. Jedyne miejsce, gdzie niczego nie zepsuła to warownia. Tylko tam obeszło się bez ofiar. To właśnie tam, jako wiedźmin należał jej tyłek i przyszłość.

Pierwsza Wiedźminka | The WitcherOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz