Wszystko ma swój koniec - Rozdział XL

299 13 6
                                    


Dwa dni później wszystko zdawało się być spokojne. Mergiel polepszyła swój kontakt z resztką wiedźminów, a co najważniejsze, wróciła z Eskelem do siebie. Chyba nic nie mogłoby rozdzielić takiej dwójki jak oni. Pasowali do siebie jak nikt inny.  Byli dla siebie jak słońce i księżyc, gdy jedno pochłania ciemność, drugie je rozświetli. Nie zostawi samego. Mergiel wiedziała, że to tylko jednak cisza przed burza i musiała się przygotować. Nie wszystko wydawało się do końca poukładane.  Brunetka kończyła napar z nagietka lekarskiego, gdy zmęczony Coën ruszył do środka.

— Idą — oznajmił. — Jest ich masa.

Mergiel natychmiastowo wstała tak jak reszta, po czym weszła po krętych schodach na wieżę. Przez most zaczęli przechodzić wojownicy. Zerwała się do zbrojowni,  aby nałożyć zbroję i wziąć swoje miecze. W twierdzy znajdowało się tylko pięciu wiedźminów. Vesemir, Mergiel, Coën, Lambert i Eskel. Była to zdecydowanie najmocniejsza drużyna, ale przy tak licznej armii wszystko mogło być możliwe. Tego się obawiała, że ktokolwiek z nich zostanie ranny przez nią. Ponieważ po nikogo innego nie przyszli. Wszyscy stanęli w gotowości. Mergiel rozstawiła nawet bomby na murach i eliksiry. Wyszła na środek placu, trzymając w ręku miecz. Pierwsi wojownicy rzucili się na nią, lecz ona skutecznie zrobiła uniki. Parła na przód jak oszalała, będąc pewna każdego, nawet najmniejszego kroku. Kiedy tłum zaczął się powiększać w szeregi wstąpiła reszta wiedźminów. Na przodzie byli wojownicy w ciężkich zbrojach.

— Oddajcie ją w nasze ręce, a nikomu z was nie stanie się krzywda! — krzyknął dowódca.

Lambert splunął na ziemię, odcinając jednemu z mężczyzn głowę. Wszyscy parli na przód. Eskel z Mergiel walczyli w taktyce kółka, będąc odwróceni do siebie plecami. Mężczyzna za wszelką cenę chciał ochronić kobietę.  Walka trwała do upadłego, a wszyscy byli już bardzo wykończeni. Musieli na chwilę zamknąć bramę, ale przeciwnicy zaczęli przedzierać się drugim wejściem.  Wszyscy z nich wypili ciurkiem grom, pnąc się po zwycięstwo. Kiedy na placu zgromadziła się pełna setka ciał, odetchnęli z ulgą.  Wykończyli każdego, w duchu  czując smak zwycięstwa. Cieszyli się z tego jak nigdy dotąd. Zaczęli zbierać się na placu, cali zdyszani. Mergiel rzuciła miecz na bok, po czym przytuliła się do Eskela. Lambert oraz reszta zaczęli układać ciała na jeden stos.  Kątem oka zauważyła ruch na dachu, a w ostatniej chwili lecącą strzałę. Odepchnęła mężczyznę na bok, stawiając się na przód.  Strzała wbiła się prosto w jej gardło, a ona poczuła ból jak nigdy dotąd.  Opadła na kolana, nie mogąc zabrać oddechu. Po jej szyi zaczęła ciec krew, a reszta wiedźminów  rzuciła się w jej kierunku. Lambert ruszył na mury, żeby dopaść łucznika, za to Eskel złapał ją w ramiona.

— Cholera, co mam zrobić! — krzyknął spanikowany.

Coën zakrył buzię ręką, po czym odszedł na bok. Vesemir spojrzał na chłopaka ze smutkiem w oczach.

— Już nic nie da się zrobić  — odparł. 

Mergiel czuła jak całe jej ciało traci siłę, a jej wzrok nabiera mgły. Spojrzała na mężczyznę, kładąc mu rękę na piersi.

— Kocham cię — rzekła, dławiąc się krwią.

To nieprawdopodobne, ale oczy wiedźmina nabrały łez. Eskel po raz pierwszy w życiu, odczuwał taki ból. Rozejrzał się wokół siebie, a ręka dziewczyny zjechała po jego klatce. 

— Ja ciebie też — odparł, głaszcząc ją po włosach.

Dzień później...

Kobieta owinięta w białe prześcieradło została ułożona na kamiennym posagu, w oczekiwaniu na przybycie wilków. Vesemir trzymał w ręce medalion dziewczyny  i chociaż czuł smutek, to nie potrafił go okazać.  Zjawiło się dużo osób. Od Eskela i Lamberta po Ciri i Geralta.  Ciri znosiła to wyraźnie, jak Eskel, który nie wyglądał wcale na żywego.  Był tam duchem. Nie ciałem. W momencie jej śmierci, czuł jak cząstka jej, opuściła jego też.

— Zebraliśmy się, żeby pożegnać  naszą pierwszą, jak i ostatnią  najcudowniejszą wiedźminkę. Mergiel. Choć była młoda, to wykazywała się odwagą, jakiej nikt z nas nigdy nie okazał. Pokazała nam jak to jest czuć. Pokazała nam jak to jest kochać. Pozwoliła nam być najlepszymi wersjami nas — wygłosił Vesemir.

Każdy z zebranych po chwili ciszy, zaczął wracać do Kaer Morhen. Na miejscu jednak został Eskel, który wpatrywał się w białą szatę. Zdawał sobie sprawę, że to on mógł w tamtej chwili zginąć, jednak ona się poświęciła. Dla niego. Nie sądził nigdy, że ktokolwiek może obdarzyć go taką więzią. Nie sądził, że kiedykolwiek uda mu się kogoś pokochać. Że ktokolwiek pokocha takiego wiedźmina jak on.  Smutek i ból przepełniony miłością - to właśnie czuł. 

Opowieść ta wypełniona jest bólem, a w tym samym stopniu miłością. Co można spostrzec, jak bardzo do siebie podobne są te dwie jednostki. Żeby kochać trzeba nauczyć się cierpieć. Taka jest kolej rzeczy, bez której żaden człowiek nie nauczyłby się żyć.

Pierwsza Wiedźminka | The WitcherOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz