Dziedzictwo tronu - Rozdział XXXIV

224 13 2
                                    


Wszystko szło jak z płatka. Żadnych skomplikowanych spraw, tylko spokojne, beztroskie bycie. Pewnego ranka, gdy leżała wówczas w ramionach Eskela, do pokoju wparował niespodziewanie Coën, który nawet nie przeprosił za swoje nietaktowne  najście.

  —  Mergiel, masz gości  — oświadczył, znikając tak szybko, jak się pojawił. 

Brunetka spojrzała na równie zdziwionego wiedźmina, następnie zerwała się biegiem z łóżka. Nie spodziewała się żadnej wizyty. Przez jej myśl przeszło, że być może to Yennefer wróciła z Ciri, ale na próżno. W głównej sali ujrzała przed sobą kilku rycerzy, czarodzieja oraz postawnego mężczyznę, wyłaniającego się znad szeregu.

  — Pani Mergiel?  — dopytał, chrząkając.

Zaczęła się zastanawiać kim są i co mogła zrobić takiego, o czym nawet nie pamięta. Przecież ostatnie miesiące przesiedziała na tyłku w twierdzy, więc któżby miał do niej jakąkolwiek sprawę. Może to stare niezałatwione porachunki, może ktoś próbował ją w coś wrobić? Lambert wszedł do pomieszczenia, chwytając już za swój srebrny miecz, lecz Vesemir zatrzymał go ręką.

  — We własnej osobie  —  odpowiedziała spokojnie.  

  — Z wezwania króla Niedamira, założyciela Ligi z Hengfors, jestem zmuszony zabrać cię do stolicy.

Do pomieszczenia wszedł również Eskel, rozkojarzony cała sytuacją.

  — Przepraszam, z jakiego powodu?  —  zaśmiała się nerwowo.

  — Dziedzictwa tronu  —  rzekł, zakładając ręce na piersi.

Eskel zaciągnął się powietrzem, Coën wypluł wino na zbroję Lamberta, a szczęka Mergiel opadła do ziemi.

  —  To chyba jakaś pomyłka — zaśmiała się. — Nie mam żadnego powiązania z nim.

— Wyjaśnimy to na miejscu.

Jeden ze strażników podszedł w jej stronę, a brunetką odsunęła się. Rozjerzała się wokoło, wracając do pokoju. Przebrała się w normalniejsze ciuchy oraz związała włosy. Wzięła kilka wdechów. Co za głupota. Tylko tracą swój czas przez swoje nieprawdziwe informacje. Wiadome jest to, że urodziła się w Pont Vanis, a jej rodowód nie ma żadnej łączności pomiędzy tym starym dziadem. Brunetka jednak chciała sprawdzić, co mają jej do powiedzenia. Z jej strony był to ubaw po pachy taką sprawą, za to Eskel podszedł do tego całkiem racjonalnie. Zatrzymał jej drzwi, ręką.

— Idziesz tam? — podniósł brwi.

Skinęła głową, idąc na przód. Kiedy brunet jej nie przepuścił, westchnęła ciężko.

— Tak, Eskel. Jestem ciekawa jaką historię wymyślili — prychnęła pod nosem.

— A co jeśli to prawda?

— Naiwny jesteś — odpowiedziała. — Jak tak się rwiesz, to chodź ze mną.

— Taki mam zamiar.

Dwójka udała się ponownie do wielkiej sali, gdzie czekał na nich otworzony portal. Wiedźminka porozmawiała chwilę z władzami, następnie wraz z mężczyzną oraz strażnikami przeszła przez portal. Gdy wyszła z niego lekko się zachwiała, jednak tuż przed sobą ujrzała konającego na leżu starszego mężczyznę. Rozejrzała się po komnacie, która ozdobiona była pozłacanymi dodatkami. Po chwili jednak poszła na przód wraz za jednym ze strażników, po czym stanęła przed królem. Uniósł swą pomarszczoną, bladą twarz ku jej. Położył jej rękę na dłoni, otwierając usta.

— Drogie dziecko. Wiem jakie odczuwasz zmieszanie z powodu tak nagłej decyzji. Jednak lada dzień, a moje ciało całkiem osłabnie — wyznał szczerze.

— Przepraszam — wtrąciła się. — Owszem, jestem Mergiel, ale nie mam żadnego powiązania krwi z króla rodowodem. Musiała zajść jakaś ogromna pomyłka.

Król zaśmiał się pod nosem.

— Czyli całkiem mnie nie poznajesz. Mergiel, drogie dziecko. Moi dwaj synowie umarli podczas ataku, a wszyscy pośrednicy umarli. Zostałaś ty. Moja wnuczko, córko Ferreny i ojca Daseva.

Mergiel aż na chwilę osłabła. Swoich rodziców znała tylko chwilę, ponieważ chwilę później zmarli. Historii swojego rodowodu nie zna, ale któżby pomyślał, że jest zrodzona z królewskiej krwi.

— Czemu dopiero teraz?

— Wszyscy myśleliśmy, że zginęłaś z Laurą w trakcie śmierci rodziców. Nikt z nas nie miał pojęcia, że żyjesz, dopóki czarodziej, nie wykrył twojej energii. — Pogładził ją po ręce. — Moja wola jest jedna, a po mojej śmierci cała odpowiedzialność będzie ciążyła na twoich ramionach.

Brunetka spojrzała na króla, po czym na Eskela, następnie pośpiesznie wyszła z komnaty, wychodząc na świeże powietrze. Nie jest w stanie przejąć takiego stanowiska. Nie czuła się jakby była na tyle odpowiedzialna i zdolna, aby coś takiego zrobić. Trzeba w to włożyć siłę, jakiej dziewczyna fizycznie nie posiadała. Była wiedźminką, nie królową. Czuła jak ponownie wszystko na nią spływa, nie wiedziała co ma zrobić w tej chwili. Co jej zostało na ten moment. Czy mogła zostawić to w niepamięć? Wybiec, aby nikt jej nie znalazł? Chciała się schować, żeby nikt nie mógł jej dojrzeć, aby wreszcie miała pełen spokój. Rola wiedźmina jak dotąd, okazała się ciężkim orzechem, a co miała powiedzieć o takiej postawie? Stała na balkonie, wpatrując się w widok usypanych śniegiem szczytów gór. Za każdym razem, gdy myślała, że jest bliżej prawdy, tak naprawdę była coraz dalej. Myślała, że odkryła już wszystko, co może, a zamiast tego - pustka. Odgarnęła włosy z twarzy, wzdychając. Wróciła się, więc do zebranych ludzi.

— Wrócę tu za kilka dni. Wybaczcie, albowiem muszę nad tym pomyśleć
— odparła, patrząc wyczekująco na czarodzieja.

— Za kilka dni może być już za późno — zaznaczył król.

Eskel wrócił do niej, po czym oboje przenieśli się znowuż do Kaer Morhen. Zaczęła iść przed siebie prosto, aż dotarła na plac, gdzie usiadła na jednym z murków. Nogi jej zwisały w powietrzu, a ona nasłuchiwała odgłosów natury. To było dla niej za dużo jak na jeden raz. Z jednej strony, mogła wreszcie brać bierny udział w losach świata, a z drugiej miała na sobie tylko kolejny ciężar. Od zawsze chciała mieć władze nad zmienianiem losów, które również dotyczą i jej. Nie spodziewała się jednak, że to najdzie w momencie, kiedy była nieprzygotowana. Kpina.



Pierwsza Wiedźminka | The WitcherOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz