Vergen - Rozdział XX

240 12 2
                                    


Po dwóch tygodniach przyszedł dzień, w którym rzekomo miał przyjść Lambert. Dziewczyna nie łudziła się, ale też miała skryte przeczucie. Po prostu miała nadzieję, że ta zima przybliży ich wszystkich razem, a nie oddzieli. Zresztą, miała dwadzieścia sześć lat, a oprócz nich - nikogo. Od samego rana pracowała jak wół. Na drewnianych balach Mergiel trenowała od dobrej godzinny. Raz nawet prawie spadła w przepaść, ale odzyskała równowagę na czas. Zostało jej jeszcze ćwiczenie ciosów gołymi rękami na manekinie z worka słomy. Tego chyba najbardziej nie lubiła. Zawsze po tym bolały ją kostki palców.

W trakcie treningu jednak przed dziewczyną pojawiła się Triss, oglądając ruchy dziewczyny. Uśmiechnęła się na ten widok.

— Jak się trzymasz?  — zapytała, a Mergiel odwróciła wzrok spod manekina.

—  Dobrze —  odpowiedziała z lekkim uśmiechem.

— Potrzebuję twojej pomocy —  wyznała.

Brunetka wyprostowała się.

— A o co chodzi? —  Przetarła pot z czoła.

— W Vergen panoszy się Poroniec —  westchnęła. —  Nie chcę go zabijać, a mu pomóc. Musisz odnaleźć jego matkę, by mogła pochować dziecko. Z tego co wiem, została wygnana z domu przez męża tuż po poronieniu.  — Mergiel nie była pewna, czy chce przyjąć to wyzwanie.

—  Nie wiem czy Vesemir pozwoli mi iść.

Triss poszła więc do starszyzny, który zgodził się z niechęcią. Wolał, żeby była na terenie Warowni, ale obowiązki to obowiązki. Wraz z rudą teleportowała się do miasta. Mergiel natychmiast zaczęła krążyć po mieście, szukając informacji o kobiecie. Nikt jej nie widział. Popatrzyła się z odległości na chatę. Przymrużyła oczy. Nie musiała odejść daleko. Przed domem znalazła dziewczęcą rękawiczkę. Podała ją Triss, a czarodziejką próbowała znaleźć źródło energii. Czarodziejka opisała dziewczynie miejsce, następnie zostawiła ją samą na rozwikłanie sprawy. Szła przez las, przedzierając się przez puszczę. Na polanie stała niewielka chatka, z której wydobywał się dym. Mergiel zapukała do drzwi, a ku jej wzrokowi ukazała się młodziutka, zgarbiona kobieta. Zauważyła miecz kobiety, po czym cofnęła się, zamykając drzwi.

— Czego chcesz! — krzyknęła.

— Jestem Mergiel —  rzekła spokojnie. — Nie przybyłam Ci zrobić krzywdy. Chcę pomóc twojemu dziecku, aby jego dusza mogła odpocząć i nie zabijała niewinnych mieszkańców.

Czarnowłosa uchyliła nieśmiało drzwi. Stanęła przed kobietą. Mergiel złapała kobietę pod rękę, eskortując do chaty. Czarnowłosa przeraziła się, widząc swoją posiadłość. Już chciała się wycofać, gdy  zatrzymała kobietę.

—  Moja siostra poroniła. Pamiętam jak chowałam ją i jej dziecko —  wyznała. —  Prawidłowe pochowanie jej to coś, co wywołało u mnie spokój. Nie żałuj tego później, to było twoje dziecko.

Kobieta przełknęła ślinę, wracając na miejsce. Brunetka posypała posiadłość mieszanką chroniąca złe duchy. Mergiel wypiła eliksir na wytrzymałość, po czym weszła na posesję razem z kobietą, chroniąc je Quen. Wykopała na nowo grób, po czym przeniosła prawie rozłożone ciało dziecka w prześcieradle. Poroniec nagle zaczął atakować kobiety, ponieważ jego dusza w dalszym ciągu nie była spokojna. Nie wiedział, że to jego matka,  dlatego atakował każdego na swojej drodze. Mergiel śmiało podtrzymała znak Aksji, próbując się pospieszyć. Kobieta wsadziła dziecko do środka, nadając imię i nazywając swoim dzieckiem. Ochrona Mergiel prawie się wyczerpywała. Zasypała ciało piachem, odmawiając krótka modliwę. Poroniec zaczął zmieniać swoją poświatę. Kobłuk, tym się stał. Zozostał przy swoim grobie, a jego matka zaczęła ocierać z policzka łzy.

—  Dziękuję ci —  wydukała.

—  To moja praca —  odpowiedziała, żegnając się z kobietą.

Mergiel wróciła do miasta, szukając Triss. Kiedy wreszcie ją znalazła, skinęła głową na znak wykonanego zadania. Zaproponowała dziewczynie od razu przeniesienie do Kaer Morhen, lecz Wiedźminka poczekała chwilę. Zaczęła się przechadzać przez miasto. Udała się bowiem do przypadkowej zielarki, która swoją działalność szerzyła pomiędzy Vergen a Eysenlaan. Podała na blat dziewczynie kilka monet, stawiając na blacie bukiet zimejek. Zaproponowała kobiecie zaniesienie kwiatów, gdy będzie w mieście, w zamian za drobny darek. Po kilku minutach, Triss wyczarowała kobiecie portal. Dopiero teraz mogła wracać. Brunetka  wylądowała z powrotem na dziedzińcu.

Odczuła, że wykonując tak drobny gest kobiecie oraz porońcowi, oddaje także hołd dla swojej siostry. Chociaż to mogła zrobić.  Odpuściła już sobie końcówkę, wracając do sali głównej. Zaczęła czyścić stoliki, gdy przed sobą usłyszała śmiech. Podniosła głowę znad stolika, widząc przed sobą roześmianego, rudego wiedźmaka. Podszedł do dziewczyny, pierwszy wyciągając rękę do powitania. To zdecydowanie  ją zaskoczyło, lecz uściskała jego dłoń pośpiesznie. Lambert przyciągnął ją do siebie, zamykając w krótkim uścisku. To tym bardziej ją zdziwiło. 

—  Mam nadzieję, że poprawiłaś swoją kondycję, bo od jutra wracamy do ćwiczeń —  zaśmiał się.

— Lambert ty  stary pryku, chociaż byś powiedział cześć — wyszczerzyła zęby.

Pogadała chwilę z nim, chociaż głównie opowiadał jej o swoich towarzystwach przy pannach. O tak. To zdecydowanie charakterystyczny Lambert. Potwory i  kobiety - to coś, dla czego żył. 

Mergiel wróciła do sprzątania. Musiała to skończyć, zanim białowłosy wejdzie do sali. Nie chciała spędzić następnej godziny biegając wokół budynku za niedociągnięcia.  Usiadła na jednej z ławek, odgarniając włosy. Czuła, że cała wprost przesiąkła smrodem oraz brudem. Wylała mętną wodę na dwór, po czym odłożyła je na bok.  Wzięła do łazienki ciuchy. Wymyła się szybko. Nie chciała marznąć w zimnej wodzie. Nastał październik i wcale nie było już tak kolorowo jak w sierpniu. Założyła czyste ciuchy. W chęci wykorzystania wolnego czasu, który jej pozostał usiadła w laboratorium wraz z książką. Oparła się zmęczona o blat, prawie na nim zasypiając.  Zaczęła studiować wygląd potworów, o których jeszcze nie miała pojęcia. Były niezwykle rzadkie i prawie na wymarciu, ale nie zaszkodziłoby się ich poduczyć. 

Zresztą chciała zaimponować trochę innym swoją wiedzą. Musiała się uczyć i uczyć, aby przeć na przód. Zagapiła się jednak w ścianę, zrzucając książkę na ziemie.

—  Jebana książka  — Odwróciła się  za siebie w celu podniesienia przedmiotu.

Podniosła ją z ziemi. Kiedy w drzwiach wejściowych zobaczyła buty, podniosła się do pionu. Była pewna, że zapomniała czegoś zrobić, więc Vesemir przyszedł do dziewczyny ją ochrzanić.  Zamiast niego jednak ujrzała kogoś innego. Przełknęła głośno ślinę, patrząc na mężczyznę z płaszczem w ręce.

—  Eskel? 

Pierwsza Wiedźminka | The WitcherOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz