Na następny dzień Vesemir zebrał wszystkich wiedźminów. Jeśli to miała być prawda, wolał trzymać ich wszystkich na baczności. Gdziekolwiek chciała iść, musiała być w towarzystwie któregoś z mężczyzn. Jedynym wyjątkiem była łazienka, chociaż i tak niekomfortowo było w niej siedzieć, wiedząc, że ktoś czeka ci pod drzwiami. W warowni przez to panował chaos - tyle nadzoru dla jednej kobiety. Vesemir za to zwołał do swojego pokoju Triss, próbując rozwikłać z nią sprawę czarodzieja. Jego tożsamość niestety pozostawała nieznana.
Mergiel czuła na sobie obciążenie, ponieważ wiedziała, że przekłada swoje sprawy na obowiązki innych, a to była ostatnia rzecz, której teraz chciała. Wiedziała też jednak, że gdyby czarodziej rzeczywiście po nią przyszedł, to byłaby bez szans. Ogarnęłaby ją panika i nie myślałaby trzeźwo. Mergiel była twarda, jednak rzeczami, których się bała, była przyszłość oraz trauma związana z czarodziejem. Wielokrotnie po tym zdarzeniu miała chęć poprosić Vesemira o dodatkową mutację, aby zakreślić w niej wszelkie uczucia, ale wiedziała, że wtedy całkowicie zatraci bycie sobą. Zostało jej tylko pójście do przodu i tego chciała, ale gdy cała sprawa odnowiła się na nowo, dziewczynę opanował strach.
W tym czasie, jednak nie chciała siedzieć bezczynnie. Trenowała z Lambertem na dworze. Mężczyzna jako jeden z niewielu, myślał, iż brunetka próbuje na siebie zwrócić uwagę, a tak naprawdę wszystko jest w porządku. Unikał jednak - odziwo, swoich komentarzy, próbując nie wprowadzać jeszcze większego zamętu. Po treningu była jednak zmęczona i nie wiedziała co ze sobą zrobić. Jedynym wyjściem było pójście do głównej sali, aby każdy mógł zając się sobą. Wokół wiedźminów było wiele, więc Mergiel mogła dać im odpocząć. Przed nią jednak usiadła nastolatka.
- Mergiel, co się dzieje? - zapytała.
- Kiedyś miałam bardzo nieprzyjemną sytuację z pewnym czarodziejem. Myślałam, że nie żyje, ale... Jak widać się myliłam - wytłumaczyła.
- To okropeczne - powiedziała zaniepokojona.
Mergiel uśmiechnęła się pod nosem. Ciri ani razu nie mówiła ''okropnie'' tylko okropecznie, co było całkiem zabawne. Chwyciła nastolatkę za rękę.
- Wszystko będzie dobrze - dodała brunetka.
Odeszła od dziewczynki, siadając na jednej z ław przed Coënem. Mężczyzna właśnie rozdawał karty do gwinta. Mergiel lubiła tę grę, ale zazwyczaj przyglądała się z boku. Tym razem, jednak spróbowała swoich sił w grze karcianej. Coën nie krył zdziwienia, jednak chętnie przystąpił do rozgrywki. W tej grze zdecydowanie wymiatał Geralt oraz Lambert, jednak Coën wcale nie był przeciwnikiem do zlekceważenia. Wszyscy wokół zdziwili się. Lambert stanął z tyłu pleców kolegi, pomagając jemu w rozgrywce. Mergiel siedziała sama, jednak po chwili stanął za nią Eskel. Położył dziewczynie ręce na ramionach, przyglądając się jej kartom. Coën zaczął, stawiając całkiem mocną kartę. Dziewczyna wysunęła swoją. Grali tak dziesięć minut, szczerze myśląc nad swoimi ruchami. W pewnym momencie jednak on spasował. Mergiel wyłożyła przed sobą ostatnią kartę, przebijając tym wiedźmina. Uśmiechnęła się pod nosem, a Eskel poklepał ją po plecach.
W pewnym momencie, będąc pewna, że wiedźmini są zajęci, udała się do laboratorium wybrać książkę. Eskel zauważył wyjście kobiety, więc od razu za nią poszedł. Wzięła z jednej z półek lekturę.
- Mergiel, mówiłem ci, żebyś nie chodziła sama - westchnął zrezygnowany.
- Poszłam tylko po książkę - Wywróciła oczami. - Za bardzo mnie pilnujecie. Jest mi głupio.
- A nie powinno - zaznaczył. - Bo też po to tu jesteśmy. By chronić innych.
Brunetka przystanęła na chwilę. Spojrzała na Eskela, następnie wyminęła go, idąc go głównej sali. Usiadła z boku na krześle. Ciri przyglądała się grze. Urocze z niej dziecko. Mergiel po chwili jednak zeszła z krzesła, idąc w stronę Ciri i Geralta.
CZYTASZ
Pierwsza Wiedźminka | The Witcher
Fiksi PenggemarWiedźmini przybyli na kontynent nie dziś. Wiedźminki dotąd nigdy nie spotkano. Pogrążone w mroku miejsce - Kaer Morhen, stara zapuszczona warownia odżywa na nowo. Kto by pomyślał, że los miał zwiastować nową wiedźminkę, wywracając nagle czas i lu...