Tae-hyungPoliczek miał rozgrzany niezdrowo, a ciało drżało mu z wycieńczenia. Krew lała się ciemna z jego ramienia, a on odchylił głowę do tyłu i popatrzył mi prosto w oczy.
— Boję się. Nie chcę umierać — zapłakał do mnie żałośnie.
To było paraliżujące. W moim pojmowaniu świata tylko tchórze bali się śmierci, ale to właśnie wtedy serce uderzyło mi w piersi znów żywe. Po raz pierwszy od bardzo dawna poczułem, że znów jestem zdolny do uczuć. Podłoga była twarda, gdy na niej klękałem i przytulałem policzek do jego policzka, ale serce miałem już miękkie i tkliwe. Drżące. On, tym swoim lękiem przywrócił mi cząstkę człowieczeństwa, za którą tak bardzo tęskniłem. Zdobył mnie tym wyznaniem. Uderzył w mur, który wybudowałem naokoło siebie i pojawiło się pierwsze pęknięcie.
— Nie bój się, jestem tu i nie pozwolę, żebyś umarł — obiecałem mu, choć zdawałem sobie sprawę, że nie mam takiej władzy.
Błagam, niech mu ktoś pomoże. Oddam w zamian siebie — prosiłem w myślach. Wzywałem pomocy, choć nie do końca wiedziałem, skąd miałaby nadejść.
Już wtedy mnie usłyszałeś?
Szum wody zamilkł. Cisza stała się nagle złowroga i niepokojąca. Nie lubiłem tego dźwięku. Oznaczał ulgę, ale też ostateczny koniec i w sumie sam nie wiedziałem nigdy, co tak naprawdę bym wolał. Słyszeć w nieskończoność szum wody, szarpaninę i krzyki, bo to oznaczało, że życie wciąż się tli, czy tę martwą ciszę, zwiastującą śmierć.
Podniosłem oczy znad książki, a potem czułem już tylko zimne kafle pod bosymi stopami, gdy biegłem w kierunku basenu ile sił w nogach.
— Nie, nie, nie, Boże, proszę tylko nie to!
W chłodnej wodzie poczułem w dłoni jego ramię i szarpnąłem do góry. Na powierzchni usłyszałem jego śmiech i poczułem ulgę mimo złości. Tym razem złowroga cisza naprawdę oznaczała ulgę.
Kimkolwiek jesteś, dziękuję — mówiłem sam do siebie w myślach.
Usłyszałeś mnie wtedy, prawda?
Strach. Wlewający się do gardła niczym zimna woda, paraliżował mi ciało, jak wtedy tej nocy, gdy byłem dzieckiem i leżałem schowany pod wanną. Tonąłem w panice.
— Jesteśmy tylko my i spodnie od dresu, zapamiętaj — nakazał, choć słowa brzmiały prosząco. — Ale muszę cię tu zostawić — dodał z rezygnacją.
Przerażała mnie ta stanowczość. Wiedziałem, czułem każdą cząstką siebie, że on mówi poważnie. Nie rozumiałem, dlaczego mi to zrobił, a przecież sam zrobiłbym dla niego dużo więcej. Dopiero po czasie zrozumiałem, jak trudną decyzję podjął za mnie.
Czym sobie na niego zasłużyłem?
Uśmiechnął się, wypychając policzek językiem i napiął mięśnie na torsie.
— Lecisz na mnie. Na tę moją klatę — zadrwił niczym cwaniaczek, którym nigdy nie był.
To było takie krępujące. Ale odważne, lekkie i uwodzicielskie. Nie znałem go takiego, choć bardzo mnie taki pociągał.
To naprawdę Ty go do mnie wysłałeś?
Złapałem go za rękę i położyłem sobie na piersi. Serce dudniło w niej jak oszalałe. Musiał je czuć pod palcami.
— To ja, czujesz? Pełny strachu. Przerażony. Odchodzę do zmysłów, ale też chcę... ciebie — wyznałem.
Skąd wziąłem tyle odwagi?