Noc była ciężka. Jeong-guk najpierw nie mógł zasnąć z emocji, a potem rozbolała go głowa z ich przeładowania. Rano czuł się przez to ciężki i zmęczony. V też nie był w najlepszym humorze. Nie podobał mu się pomysł z podjęciem pracy, a wspomniane rodzeństwo, Victor i Rani, budzili w nim niechęć.
Czyli jakby bez zmian, ale jednak na nowo.
Zjedli razem śniadanie, nie za wiele przy nim rozmawiając, a potem Jeong-guk ostatni raz podał V leki. Resztę tych, które miał sobie sam zaaplikować, rozpisał na kartce. V ciągle milczał, ale prawdą było, że gotował się wewnątrz. Ze złości i lęku — znów — choć wiedział, że to irracjonalne. W końcu, gdy Jeong-guk wychodził z domu, zdesperowany stanął przy drzwiach, opierając się o nie plecami.
— Nie chcę, żebyś tam szedł — powiedział kategorycznym tonem.
Jeong-guk zastygł na chwilę w bezruchu, wiążąc buty, a potem wyprostował plecy i westchnął ciężko. Podszedł do V i objął go w pasie.
— Ale ja chcę. Pozwól mi i zaufaj — poprosił łagodnie.
— Nie powiedziałem, że ci nie ufam — zaprzeczył szybko V.
— Ale chętnie byś mi zabronił, prawda? — zapytał z pobłażaniem Jeong-guk, choć doskonale wiedział, że tak.
V zrobił kwaśną minę. Nie chciał się przyznawać.
— Nie mogę się teraz wycofać — mówił dalej Jeong-guk. — Zrobię z siebie głupka, a nie chcę. Chcę tej pracy.
V zmarszczył brwi i skrzywił się jeszcze bardziej.
— Jesteś najdziwniejszym człowiekiem, jakiego kiedykolwiek spotkałem — burknął. — Kto lubi pracować?
Jeong-guk się zaśmiał i zakołysał nimi oboma.
— Ja — powiedział z satysfakcją.
V syknął niezadowolony, wykrzywiając usta w grymasie.
— Nie podoba mi się ten pomysł. Ci ludzie mi się nie podobają — przyznał się w końcu.
Jeong-guk prychnął kpiąco i złapał go za ręce.
— Wiem, domyśliłem się, ale nie wszyscy na świecie mają złe intencje, zrozum. To już nie jest ten świat, który znasz i w którym się wychowałeś. Jesteśmy tysiące kilometrów od niego — próbował wytłumaczyć. — Lada moment zaczniesz wychodzić z domu i sam zobaczysz. Nie mogę się doczekać — powiedział z uśmiechem. — Zabiorę cię na plażę i do Sydney Tower. Musisz zobaczyć miasto z góry. Jest piękne.
V westchnął z bezsilności, bo wciąż ta sytuacja mu się nie podobała, ale nie mógł zaprzeczyć, że Jeong-guk ma rację.
— O której wrócisz? — zapytał, zamiast się kłócić.
— Po siedemnastej.
V przewrócił oczami i tylko pokręcił głową z dezaprobatą. Usta zwinęły mu się w cienką linię. Wymierzył palcem w jego klatkę piersiową i stuknął w nią kilka razy.
— Siedemnasta piętnaście i wychodzę cię szukać — pogroził. — Zostawiłeś mi adres? Telefon? — zaczął dopytywać niby żartobliwym tonem, ale jednak na poważnie.
Jeong-guk się roześmiał i sięgnął po kurtkę. Ulżyło mu, że V się rozchmurzył. To był wystarczająco trudny początek dnia z bólem głowy, żeby teraz jeszcze się kłócić.
— Wszystko jest na stole w kuchni — zapewnił i zarzucił kurtkę na plecy.
V złapał się za boki.