Było południe. V siedział w fotelu w salonie z nosem wetkniętym w książkę i myślami był gdzieś na misji pomiędzy Bejrutem a Rosją. Walczył z terrorystami.
— Tae? — zawołał do niego z kuchni Jeong-guk.
— Tak? — odpowiedział mu, nie odrywając oczu od książki.
Sajjid właśnie przyleciał z Bejrutu i wylądował w Moskwie. Był środek zimy i marzł mu ten jego ciepłokrwisty, śródziemnomorski tyłek.
— Gdzie jest kawa?
V spojrzał w stronę kuchni.
— No jak to gdzie? W ekspresie — zawołał do niego i nasłuchiwał odpowiedzi.
W kuchni coś szurnęło.
— Tak, zgadza się, ale jest zimna — odkrzyknął Jeong-guk. — Chciałem zrobić świeżej. Pytam o ziarenka, bo w młynku już nie ma.
V pokręcił głową. Kawa nie mogła być zimna. Zrobił ją raptem pół godziny temu, a prawda była taka, że Jeong-gukowi znów się nudziło i szukał zajęcia. Nie miał jednak zamiaru w to wnikać głębiej, niż mu się chciało i niż powinien.
— Powinna być w szafce koło lodówki! — odkrzyknął mu więc i wrócił do książki.
Chwilę było cicho. Sajjid przyglądał się tumanom śniegu podrywanym z ziemi przez wiatr niczym duchom przez szklaną szybę w drzwiach hali przylotów. Czekał na transport do hotelu.
— A cukier? — znów zawołał Jeong-guk.
— Stoi obok słoika z herbatą! — odkrzyknął V, wciąż nie odrywając oczu od tekstu.
Sajjid wsiadł do samochodu i zapalił papierosa, zaproponowanego przez kierowcę. Z kuchni dobiegł V odgłos szurania w szafce.
— A jeśli nie tam, to gdzie? — znów zaczął nawoływać Jeong-guk.
— Musi tam być — odpowiedział mu z przekonaniem.
— Ale nie ma, chyba się skończył.
— No to w spiżarni — pokierował go już lekko zirytowany.
Sajjid przedstawił się fałszywym imieniem i rozpoczął podróż ciepłym samochodem po obwodnicy Moskwy. W kuchni drzwi od spiżarni przesunęły się po szynie.
— Tae? — zawołał znów Jeong-guk, a jego głos był stłumiony wnętrzem spiżarni.
V przewrócił oczami i opuścił książkę na kolana.
Niech ktoś go uciszy, bo ja to zrobię — pomyślał i zacisnął zęby. Tak było niemalże od tygodnia. Jeong-guk łaził i mendził. Szukał byle jakiego zajęcia, ale każde było tylko chwilowe lub w ogóle sobie z nim nie radził.
— Taaaak? — zawołał zirytowany V.
— A w tej spiżarni, to gdzie dokładnie?
V ucisnął nasadę nosa. Kiedy to się stało? I jak do tego doszło? On tu w ogóle kiedykolwiek mieszkał? — zapytał w myślach sam siebie, a w spiżarni coś upadło na ziemię z hukiem.
— Kurwa — dobiegło jego uszu stłumione przekleństwo.
Miał nadzieję, że to, co spadło, rozsypało się na wszystkie strony i Jeong-guk będzie chwilę zajęty. Uniósł książkę do oczu.
— Trzecia półka od dołu! — odkrzyknął szybko, żeby się go pozbyć, bo Sajjid właśnie dojechał do hotelu.
— Nie ma, jest tylko coś z napisem SUGAR, to jest cukier?