Z chwilą, gdy Bestia znów pojawiła się w umyśle Jeong-guka, V zdawał sobie sprawę, że nie było czasu do stracenia. Musiał szybko, tu i teraz, stworzyć dla niego już nie namiastkę, ale pełne, normalne życie. Spokojne. Bez strachu i wiecznego oglądania się za siebie. W przeciwnym razie najpewniej miał go zawieść, a to nie wchodziło w grę. Nigdy. Przenigdy! Już nie teraz, gdy Jeong-guk zaryzykował i poświęcił dla nich tak wiele. Teraz już nie było po prostu innego wyjścia. Kiedyś sądził, że musi mu po prostu zwrócić normalne życie, w którym nie było jego. To było proste i oczywiste.
Ale...
Niby jak mam się wpasować, skoro chcę być obecny w tym jego normalnym życiu? Jak mam tego dokonać? Jakim elementem tego normalnego życia mam się stać? — wątpił sam w siebie.
Wiadomość do Nam-joona pisał cały zeszły wieczór. Na koniec skasował tekst do zera, uznając go za bezsensowny bełkot i niemalże oszalał ze złości. Nie potrafił się skupić na słowach, bo jedyne, o czym myślał, to przerażony JK. Musiał działać. Zmobilizować wszystkie swoje siły i myśli. Do rana zeszło mu, aby wymyślić sposób na odwrócenie jego uwagi, ale wciąż było tego niewiele. Dlatego, kiedy Jeong-guk wyszedł do pracy, ubrał workowate spodnie koloru khaki i granatową bluzę na zamek, w której był na plaży i poczłapał na spacer. Potrzebował powietrza, przestrzeni, natchnienia. Myśli pomimo chłodnej pogodny, gotowały mu się w głowie. Szedł przed siebie, aż brakło mu sił i zatrzymał się jakiś kilometr od domu. Rozejrzał się wokoło. Trochę się wystraszył, że zdrowie go zawiedzie i że JK będzie zły, że postąpił lekkomyślnie, ale dokładnie wtedy w oczy wpadła mu... kwiaciarnia. Uśmiechnął się sam do siebie.
Prezenty — pomyślał zadowolony.
Tak, to był idealny sposób na normalne życie. W normalnym świecie ludzie przecież sprawiali sobie co rusz drobne przyjemności. Czyż nie na tym polegało poprawianie sobie humoru i docenianie drugiej osoby? JK był w tym najlepszy, więc V miał się od kogo ich nauczyć. Bez zastanowienia ruszył w kierunku kwiaciarni. Tam, nie zastanawiając się dłużej niż kilka minut, kupił bukiet czerwonych róż. Na ulicy wyglądał z nim jak idiota, ale czuł się pewny siebie i przekonany o swojej racji. Kwiaty były od zawsze wyrazem uczuć, czymś miłym i zaskakującym, ale kiedy przekroczył próg domu, dopadły go wątpliwości. Poczuł się z nimi w ręku strasznie zawstydzony. Speszony. Skrępowany.
Bukiet był ogromny. Jak zwykle go poniosło, ale JK był właśnie tak bardzo ważny dla niego, że wszystko, co się z nim wiązało, musiało być najlepsze, największe i najdroższe.
Coś ty najlepszego narobił? Zgłupiałeś? — okpił sam siebie. — Kupiłeś kwiaty facetowi? Przecież on nawet takich by nie chciał — zbeształ się za prostactwo. — JK lubi przyziemne rzeczy, proste, a nie wybujałe i pełne blichtru!
Wyrzucił bukiet do kosza.
Dlaczego jest mi tak trudno? Dlaczego te zwyczajne życie jest takie skomplikowane? — pytania rosły mu w głowie, a odpowiedzi nie nadchodziły.
Jeong-guk wrócił popołudniu. Zastał V w kuchni. Znów coś gotował. Nie wiedział, czemu uznał gotowanie za punkt swojego honoru, ale nie miał zamiaru dopytywać. Widocznie czuł się z tym dobrze. Widać było, że sprawia mu to przyjemność.
— Hej — przywitał się z nim, gdy stał przy wyspie.
— Hej — odpowiedział mu smętnie V.
Wydawał się zmęczony. Nie powiedział nic więcej. Nie zapytał, jak było w pracy, ani jak minął mu dzień. Pomyślał, że to może za sprawą wiadomości do Nam-joona. Pewnie ciężko mu było pisać do brata w ten sposób. Spędził nad wiadomością wiele godzin, a gdy załączał plik do maila, było tego ledwo kilka kilobajtów. Co mógł więc napisać? Tego Jeong-guk nie wiedział, nie dopytywał, bo to było już i tak nad wyraz trudne, ale zdawał sobie sprawę, że było tego niewiele.