Kolory wokół wydawały się jaskrawsze, a ludzie wokół, jakby bardziej radośni.
Nic dziwnego, przecież są na wakacjach — pomyślał V i ledwo zarejestrował, że powietrze pachniało czymś dymnym i dobrym jedzeniem.
Może dlatego, że nie był głodny, a zmęczony. Cholernie. Czuł się tak, jakby zasnął, a chwilę później ktoś brutalnie go wybudził i kazał stanąć na baczność. Otępiały na umyśle, nogi miał jak z waty, a ciężkie powieki nie chciały pozostać otwarte. Szli z JK'em deptakiem pomiędzy szpalerem palm i trzymali się za ręce. To ten gest od lat był dla niego egzotyczny, a nie ta kolorowa wyspa. Ukochana dłoń, którą trzymał w swojej, była szorstka od pracy w warsztacie, choć już dawno Jeong-guk stał się jego współwłaścicielem, ale dzięki temu mógł z łatwością opuszkami palców zlokalizować na niej gładką, cieniutką obrączkę. To było najmilsze uczucie, jakie kiedykolwiek było mu dane poczuć. Ten gładki kawałek metalu manifestujący ich obopólną przynależność.
Przylecieli ledwie rankiem, a było południe. Na Maltę. Na wakacje jak cała rzesza ludzi wokoło. Pierwszy raz, od kiedy „uciekli" trzynaście lat temu. Trzynaście z piętnastu najwspanialszych, jakie przeżyli — pośród cudownych chwil, uniesień i zwyczajnej codzienności, ale też kłótni i skakania sobie do gardeł, bo przecież bez tego by się nie obyło — w ich niebie.
Po raz pierwszy mogli sobie pozwolić opuścić Australię, nie ryzykując zatrzymania przez służby kontrolne. V nigdy nie został oczyszczony z zarzutów o zabójstwo w Hucie Szkła, ale dochodzenie zostało zamknięte. JK dokładnie wszystko sprawdził i wreszcie byli wolni, choć wciąż nie w oczach Nam-joona. On jednak nie stał na straży bramek kontrolnych na lotnisku, więc... tyle mogli zaryzykować.
Biała plaża ścieliła się po lewej stronie, a błękit morza majaczył na widnokręgu i zlewał się z nieboskłonem rozdzielony jedynie cieniutką linią niczym paskiem rtęci w termometrze.
— Ładnie tu, spójrz, powinieneś to namalować, zrobić ci zdjęcie? — trajkotał JK, pokazując na morze.
— Dobrze kochanie, zrób — wymamrotał V i posłusznie stanął przy balustradzie promenady. Uśmiechnął się krzywo.
JK wygrzebał telefon z jaskrawo różowych, kąpielowych szortów i pstryknął fotkę. Potem chwilę się do niej uśmiechał, zapisał i znów schował telefon do kieszeni. Złapał V za rękę i poszli dalej, choć V padał na twarz.
Podróż trwała w nieskończoność, ale JK się uparł, że to musi być Malta. Czemu? V podejrzewał, że wciąż w swoich myślach uciekał od przeszłości. Byle dalej. Byle zapomnieć. Chociaż na chwilę. A on nie był w stanie mu odmówić, jak wielu innych rzeczy na przestrzeni lat, ale gdy pomyślał, że JK początkowo wymyślił Hawaje mieszczące się po drugiej stronie globu, tak teraz był wdzięczny niebiosom, że zmienił zdanie i że to była TYLKO Malta. Z podróży na Hawaje pewno nie wyszedłby żywy. Umarłby z wycieńczenia. Był tego pewien.
Uśmiechnął się, gdy o tym pomyślał, ale szybko zmęczenie zniwelowało uśmiech na jego twarzy i przemieniło w narkoleptyczny grymas, gdy za kolejnym zakrętem promenada znów zaczęła się ciągnąć w nieskończoność aż po horyzont. Słońce prażyło z wysoka, a Jeong-gukowi wciąż było mało, jakby był dzieckiem. Jakby miało im to wszystko uciec. Już dziś, zaraz po przylocie, musiał zobaczyć najbliższą okolicę, a przecież mieli na to całe dwa tygodnie. Mnóstwo czasu. W rozpiętej granatowej koszuli, krótkich spodenkach i sportowych butach wyglądał jak instruktor fitness. Nigdy nie zrezygnował z siłowni, a dodatkowo zaczął surfować. Kłócili się o to czasem i gdyby nie fakt, że siłownia mieściła się wciąż u nich w piaskowym domu, z którego nigdy się nie wyprowadzili, a V upstrzył go obrazami, do których malowania wrócił, i nie miał przeciw tej całej siłowni żadnego "ale", to o serfowanie miał od czasu do czasu pretensję, bo dochodziło do tego, że JK spędzał w wodzie więcej czasu niż w domu. Dosłownie pochłonęło go to bez reszty. I choć V lubił obserwować z brzegu jego wysportowane mokre ciało, bo do oceanu niestety ostatecznie nigdy nie wszedł głębiej niż do kolan, to dużo bardziej lubił je dotykać rozgrzane w pościeli. Włosy choć krótsze, JK wciąż golił na jednym boku. Na jego przedramieniu przybyło tatuaży, które rozlały się na bark i pierś, a w uchu wciąż nosił kolczyk z krzyżykiem, który przyciągał wzrok ludzi wokoło. Czas zdecydowanie był po jego stronie. W ogóle nie wyglądał na swoje trzydzieści osiem lat, a góra na trzydzieści. W porywach na trzydzieści dwa.
