Po kłótni nastało kilka cichych dni. Niby wszystko było normalnie, ale z dystansem. JK wciąż aplikował V leki i pomagał mu w każdej czynności, ale było sucho i szorstko. Bez zbędnych słów i gestów. Bez czułości i bliskości. Nagle niemalże przestali się dotykać i mówić, że się kochają. Spali po dwóch stronach łóżka, a V przestał trzymać stopy na stopach Jeong-guka pod stołem przy śniadaniu. Stał się znów tym chłodnym i zdawałoby się wyrachowanym V, a JK z trudem przyglądał się temu, jak znów się w niego przemienia. Serce mu od tego pękało, ale czuł, że coś w środku nie pozwala mu się ugiąć kolejny raz. Sam nie wiedział, czy to były zawiedzione nadzieje, czy strach przed wyznaniem całej prawdy, ale to było gdzieś tam głęboko wewnątrz i nie chciało wyjść.
Pogoda też była pod psem. Ustał co prawda padający od kilku dni deszcz, ale było jakby chłodniej tak jak między nimi dwoma.
— Idę na zakupy, potrzebujesz czegoś konkretnego? — zapytał, stając w drzwiach sypialni.
V leżał na łóżku. Ubrany w piżamę i bosy, wciąż potrzebował dużo odpoczynku.
— Potrzebowałbym telefon, mógłbyś jakoś go kupić dla mnie? — zapytał, patrząc w sufit.
Jego został w Seulu, gdzieś w domu Ji-mina. JK dziękował teraz za to... Bogu? Nie, może nie Bogu, ale losowi.
— W domu jest telefon stacjonarny, ale odradzam go używać. Namierzą go szybko, jeśli masz zamiar dzwonić do Korei — przestrzegł.
— Wiem, nie jestem imbecylem — warknął V.
— Nie to miałem na myśli — bronił się Jeong-guk.
— A ja nie w ten sposób chciałem z niego korzystać — burknął znów V. — Chciałem poczytać wiadomości.
Jeong-guk westchnął ciężko. Wiedział jakich wiadomości V chciał szukać. O Nam-joonie i o nieuchronnie zbliżającym się procesie. Liczył, że to JK mu je znajdzie, ale on nie miał zamiaru. Poza tym V był uzależniony od telefonu. Zawsze miał go pod ręką i wiecznie przeglądał jakieś strony.
— Przyniosę ci laptop, a na zakupach zobaczę, co mogę zrobić, żeby kupić ci telefon. Nie umiem się dogadać w markecie, a co dopiero u operatora, ale obiecuję, że zobaczę.
— Dziękuję — powiedział cicho V.
Był zrezygnowany. Czuł się taki bezradny i bezużyteczny. Słaby. Nigdy nie czuł się tak, jak teraz. Bezsilny. To było okropne! A do tego Jeong-guk był uparty i zrobił się cierpki w obyciu. To pogłębiało tę bezradność, którą czuł. Musiał go o wszystko prosić. To było poniżające.
Jeong-guk wyszedł z sypialni, a po chwili wrócił z latopem. V wciąż patrzył w sufit, jakby nie chciał patrzeć na niego. Położył więc laptop na łóżku i wyszedł bez słowa. Zaczęła się cicha, zimna wojna, której JK nie potrafił prowadzić i nie chciał, ale skoro V uważał, że jest na tyle samodzielny, aby wrócić do Korei, to laptopa też musiał sobie sam obsłużyć. Potem ubrał kurtkę i wyszedł z domu. Skierował się do najbliższych delikatesów. Market był sporej wielkości, a w asortymencie było wszystko, czego potrzebował.
O pieniądze się nie martwił. Miał ich pod dostatkiem. U Nam-joona nie zarabiał przecież mało i nawet po odjęciu długu za samochód zostawało ich tyle, że miał spore oszczędności, od kiedy przestał wysyłać pieniądze do domu. Teraz zapewniały mu byt na ładny kawałek czasu, ale nie w nieskończoność, choć nigdy nie był nauczony żyć rozrzutnie. Pieniądze V go nie obchodziły. Nie miał zamiaru ich dotykać. Owszem, zapłacił nimi za ucieczkę, bo przecież jego nie było stać na podobny wyczyn, ale reszta leżała w torbie w szafie, tak jak V je spakował w domu w Seulu i na koncie w banku w Sydney. Ji-min zadbał dosłownie o wszystko, nawet o konto w banku. V miał tyle pieniędzy, że Jeong-guk nawet nie wiedział, co miałby z takimi pieniędzmi zrobić. Ich ilość go przerażała i ilekroć myślał o tym, drżał na całym ciele. Pytał sam siebie, czy to dlatego V zawsze czuł się taki „wszechmogący"? Wiedział, że ludzie bogaci często mają w sobie tę manierę.
